Keith Richards powiedział kiedyś, że jeśli rock n’roll miałby nosić inną nazwę, powinien się nazywać: Chuck Berry. Parafrazując tą jakże błyskotliwą myśl mogę napisać, że Dobry Horror, w sumie równie dobrze mógłby być określany jako Klub Miłośników Last Shift. W gruncie rzeczy film ten pełni dla naszej strony rolę trochę takiego horroru założycielskiego- został obejrzany akurat wtedy, gdy rodził się pomysł aktywnego zajęcia się horrorem, był pierwszym filmem, który uzyskał powszechną zgodność co do jakości od całej redakcji, stał się jednocześnie punktem odniesienia w dyskusjach o udanym horrorze, w stylu „prawie tak dobry jak last shift/gorszy od last shift/trochę mu brakuje do last shift” itp.
Oczywiście wszyscy którzy nas czytają, jak udało nam się zaobserwować, film ten, nucąc z kolej za Zbyszkiem Wodeckim,”znają i kochają”. My całymi swoim czarnymi sercami także! Jest to oczywiste, bo film ten jest RE-WE-LA-CY-JNY.
W gruncie rzeczy, nie od razu jest oczywiste, dlaczego tak jest.
Akcja sprowadza się do tego, ze młodej, niedoświadczone policjantce przypada do odsłużenia ostatnia zmiana na pewnym posterunku („ostatnia” w tym sensie, że, jak dobrze zrozumiałem, potem posterunek ma ulec likwidacji, a więc nie tylko była to tzw. „cmentarna szychta”, ale ostatnia zmiana w ogóle). Policjantka jest zatem sama w pustym budynku i zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Wkrótce okazuje się, że posterunek ma swoją nieciekawą historię. A wiecie, co się dzieje, gdy się zejdą raz i drugi niewinna heroina i budynek z przeszłością? Pewnie, że wiecie. Bo ogólnie fabuła jest oryginalna. NOT. W ogóle film jako taki, ani w warstwie fabularnej, koncepcyjnej czy wizualnej nie oferuje jakichś super nowości i przełomów, ani wielkiej oryginalności. Co zatem sprawia, że film jest genialny?
Wydaje mi się, że reżyseria, sposób filmowania i opowiadania, znajomość prawidłowego ukazywania właściwych horrorwi motywów. A poza tym także różnorodność tych motywów, co sprawia, że nie grozi nam nuda ani przesyt. No i w końcu dodanie do tego kalejdoskopu znanych patentów, szczypty własnej inwencji, nie jakoś super przełomowej, ale niesamowicie klimatycznej. Nie skończyłem, co prawda Łódzkiej Wyższej Szkoły Odpalania Papierosa i Aktor Patrzy w Lewo Aktor Patrzy w Prawo (no offence dla tej wspaniałej szkoły- to taki inside joke nasz), ale znam kogoś kto skończył (XD) i myślę, że mogę coś powiedzieć na temat udanego opowiadania w medium zwanym filmem. W odniesieniu do Last Shift keyword to „klimatycznie”.
Last Shift czerpie z klasyki pełnymi garściami: mamy pusty (no prawie, bo jest bohaterka) budynek, „rozstrzęsione” zjawy (wszyscy wiemy skąd), upiorną historię, która wyskakuje tak mniej więcej w 2/5 filmu, przedstawioną przez „przypadkowego” nieznajomego, upiorne piosenki, dziwne telefony, samowłączające się radia, dziwne osoby pojawiające się znikąd i upiornie nie robiące nic, trochę straszenia zbudowanego na długich ujęciach i scenach, w których powinno się coś wydarzyć, ale wszystko stoi tak, że atmosfera gęstnieje i gęstnieje, a trochę jump-scarów. Reżyser nie nadużywa żadnego z tych elementów, ale wszystkie splata w jedną całość, która jest szalenie spójna i współgrająca ze sobą, a przez to udana.
Po pierwsze, współgranie to, co dziwne (a może niekoniecznie), wynika właśnie z różnorodności elementów. Reżyser kiedy wydaje się, że już wiemy, co będzie następne, atakuje nas z innej strony i nie rozbija to, a dopełnia, akurat przedstawianego motywu. Po drugie do tego, że całość się udała, wydatnie przyczynił się sposób opowiadania- przykładowo sposób pokazywania posterunku, jest taki, że jego opustoszenie (opustoszałość?) i klimat z tym związany są uderzające. Po trzecie straszaki pojawiają się we właściwej kolejności, w narastający sposób od najprostszych, typu poprzestawiane meble, po …hardcorowe. Oczywiście trudno powiedzieć jak takie rzeczy się robi dobrze, ale tu twórcy can into horror, imho, bo napięcie rzeczywiście jest bardzo narastające i w taki sposób udziela się widzowi. Wszystko ładnie nabiera tempa po scenie z nieznajomym wyjaśniającym historię posterunku (serio, taki zabieg w horrorach, polegający na tym, że bohater dowiaduje się, że tu właśnie było indiańskie cmentarzysko, na pewno doczekał się jakoś fachowej nazwy, nie jest to przecież ani do końca punkt kulminacyjny, ani też zwrotny), potem już pędzi przez sceny zapowiadające, że będzie gorzej niż Hamlecie, a kończy świetną klamrą, która musicie oczywiście zobaczyć.
Te wzorcowe motywy są użyte bardzo fachowo i bardzo pieczołowicie przygotowane. Na dokładkę zostały ubarwione drobnymi, ale również bardzo udanymi oryginalnymi konceptami twórców, jak choćby wygląd tego, co nawiedza posterunek, czy samoświadome reakcje bohaterki polegającej na prezentowaniu wątpliwości, co do własnego postrzegania. To ostatnie z resztą jest bardzo dobrym pomysłem (kapitalna scena w pokoju przesłuchań!). Wiecie jak to jest, dla nas starych wyjadaczy horrorowych, kiedy tak po 1/3 mamy już gotowych kilka koncepcji wyjaśnienia sytuacji dziejącej się na ekranie, a wśród nich między innymi „it’s all in your head stupid!”. Tu twórcy, przez kwestie wygłaszane przez bohaterkę i sposób jej zachowania, uprzedzają w odpowiednich momentach wszelkie takie rozważania, a w konsekwencji po 100 znanych motywach widz nadal nie ma pewności, co tak naprawdę ogląda. To z jednej strony sprzyja suspensowi, a z drugiej zaskoczeniu w momencie jego kulminacji.
I tak to jest z tym filmem. Jak wiadomo fani horrorów lubią oglądać filmy, które już kiedyś widzieli, ale z drugiej strony narzekają na odtwórczość tego gatunku. Jak to pogodzić? No i wpadł ktoś na oczywisty pomysł, wziął znaną „materię” kina grozy i zarządził – hej, zróbmy to na prawdę dobrze! Po czym przyszedł i zrobił to naprawdę dobrze. Więcej, zrobił to rewelacyjne, świetnie, bezbłędnie.
Na chłodno mówiąc: film ten nie ma słabych stron. A obrazowo przedstawiając ocenę emocjonalną: this shit is scary as fuck. Drugi keyword to zatem „strasznie”. Co chyba w horrorach się liczy.