Recenzja „Epitaph” będzie wyjątkowa. A będzie taka dlatego, że, po pierwsze, jest to film w wielu aspektach wyjątkowy, a po drugie, wśród adminów dobryhorror.pl dwóch jest fanami tego typu kina, a trzeci jest fanatykiem. Wyjątkowość zaś recenzji będzie polegała na tym, że każdy z tych adminów wtrąci na temat filmu swoje trzy grosze. Fabułę, jak to zwykle w azjatyckim kinie, lepiej opisać wyłącznie bardzo poglądowo. Ukazuję ona historie trzech lekarzy, z których każdy przeżywa osobistą tragedię (śmierć najbliższych, samotność, walkę o życie pacjenta) i zmaga się z związanymi z nimi „demonami”.
Pierwszym recenzującym będzie autor wstępu do recenzji- Michał- jako, że, z wspomnianej trójki adminów, jest chyba najbardziej umiarkowanym entuzjastą tzw. asianów.
Tak sobie myślę, że żeby najtrafniej zrecenzować „Epitaph”, wystarczy napisać, że jest on w formie i treści tak „asianowy” jak Jackie Chan siedzący o wschodzie słońca pod drzewem wiśni, pijący sake, wpierdzielający sushi a wszystko to do dźwięków koto. I w tym tkwi zarówno siła jak i słabość tego filmu.
Jeśli chodzi o aspekty techniczne to skośnoocy twórcy filmowi znani są z piękna i wyrafinowania wykorzystywanych kadrów, plastyki obrazu, onirycznego klimatu, umiejętności operowania kolorem itd. Tutaj jest to nie tylko piękne ale przepiękne! Tego, jak „Epitaph” jest sfilmowane, nie da się opisać! To prostu trzeba zobaczyć. Wspaniała (naprawdę genialna) jest też muzyka. Jest jej naprawdę sporo i idealnie potęguje nastrój. Do tego dochodzą typowo asianowe statyczne kadry i powolna narracja, co pozwala nam sycić oko i ucho do woli. No właśnie-narracja-ona też jest charakterystyczna dla tego typu kina. Fabuła jest skomplikowana, wątki się przeplatają, jest mnóstwo niedopowiedzeń. Obraz ten przypomina nieco klimatem „Opowieść o dwóch siostrach”, który uważam za obraz genialny. Ten jednak, moim zdaniem, w tym aspekcie jest nieco gorszy, a to dlatego, że w „Siostrach” mamy jedną historię, więc o pogubienie się jest trudniej, łatwiej się zaangażować i wciągnąć w opowieść (o dwóch siostrach hehe). Tu historie (liczba mnoga) są równie klimatyczne i tajemnicze, ale skakanie między nimi nie ułatwia wczucia się, a dodatkowo cierpi na tym ciut kameralność opowieści, która w „Siostrach” tak bardzo pozytywnie wpływała na odbiór. Poza tym w „Epitaph” wątki są powiązane dość luźno, a główną rzeczą je łącząca jest poetyckie przesłanie. I chyba to jest to, co z jednej strony czyni film wyjątkowym, a z drugiej może być czasem zarzutem. „Epitaph” to bardziej poezja niż film. Jest to charakterystyczne dla kina z Korei, Japonii itd, ale nie jestem pewien czy tu proporcje nie są zaburzone (za mało filmu, za dużo poezji). Oczywiście samo zakończenie historii jest świetne i naprawdę mega „asianowe”-w zasadzie też „asianowe” aż do bólu. Podobnie jak fakt, że nie jest to horror, ale dramat wykorzystujący poetykę grozy do snucia pięknej, głębokiej i poetyckiej opowieści.
Gdy się teraz zastanawiam nad tym filmem, to zdaję sobie sprawę, że jest to naprawdę film wyjątkowy i poezja przeniesiona na ekran ( słowo: epitaph oznacza zresztą utwór żałobny), ale w trakcie seansu momentami miałem uczucie, że, mimo mojej niewątpliwej sympatii dla tego typu obrazów, „ilość cukru w cukrze” (czyt. asiana w asianie) jest jednak na tyle duża, że przekroczyła delikatnie poziom, do którego zwykle dla takich filmów mam jedynie zachwyty. Nie mniej jednak uważam ten film za ważny, warty obejrzenia i niezwykły.
Pięć groszy od Homera
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że jest to film debiutantów – reż. bracia Jeong oraz autor zdjęć Yun Nam-joo.
„Gidam” mimo, iż przez wielu porównywany do „Opowieści o dwóch siostrach” jest zupełnie innym obrazem. Mamy tu fuzję gatunków – ghost story, dramat, romans, anthology (chociaż akurat w tym przypadku nie do końca)…
Nie ukrywam, że już na samym początku zostałem kupiony muzyką, co ostatnio często zdarza mi się oglądając produkcje ze wschodu. Azjaci potrafią dopieścić swoje filmy i tak oprócz znakomitej ścieżki dźwiękowej serwują nam niesamowite doznania wizualne, obraz kompletny, doskonały.
Słowa uznania należą się także scenarzystom za to w jaki sposób pokazali szpital Anseong, jak odwzorowano klimat tamtych lat…
Dość skomplikowana narracja sprawia, iż musimy bardzo dokładnie wczuć się w film, oglądać uważnie bo łatwo się pogubić. Sam kilkukrotnie wracałem do pewnych wątków bo po prostu nie wiedziałem już kto jest kim (jacy oni podobni do siebie w tym filmie!) i o co chodzi. Historie przeplatają się ze sobą, wątki są urywane by wrócić do nich później.. Może i rzeczywiście mamy tu przykład przerostu formy nad treścią, ale to w jaki sposób ten film jest „namalowany” sprawia, że wcale mi to nie przeszkadza.
Reasumując film bardzo dobry, ale trochę trudny w odbiorze.
I teraz kropkę nad i oraz kreskę nad o stawia Adam i od razu powiem, że nie będę się rozpisywał bo zarówno (w zasadzie) zgadzam się z Michałem jak i (w zasadzie) z Homerem.
Oczywiście jest to tak klasyczne kino azjatyckie, że już bardziej być nie może. Gwarantuję, że jak tylko włączyć go np. w ogrodzie (Homera działka!) to zakwitną wszystkie wiśnie w okolicy. Ta refleksja w zasadzie mówi nam o filmie wszytko ….i nic. Film jest bowiem zrobiony tak idealnie w tym stylu, że ocena tego zjawiska wymyka się kwalifikacjom czy to dobrze czy nie dobrze. Nie jest to film „czerpiący” z tej „asianowej” stylistyki, czy wykorzystujący jej motywy (co zawsze może spotkać się z zarzutem odcinania kuponów- co mnie np. dopadło przy 24 lutym).Gidam to bowiem po prostu kwintesencja nie azjatyckiego kina, ale coś więcej, w zasadzie sedno azjatyckiej wrażliwości kulturowo stylistycznej (nie znam się, ale jakoś tak czuję). To tak jakby zastanawiać się czy to dobrze dla kuli, że jest okrągła. A pozostając w porównaniach artystycznych to jest jak z haiku albo tymi azjatyckimi drzeworytami. One po prostu są dokładnie takie jakie są a ich forma, treść, charakter, założenia, klimat, sens, stapiają się w jeden nierozdzielalny obraz.
Przede wszystkim już abstrahując od sposobu opowiadania czy „rekwizytów” najważniejsze jest tu wykorzystanie kina grozy do opowiadania o ludzkich dramatach i połączenie to oczywiście wychodzi świetnie! W zasadzie nigdzie poza azjatyckim kinem nie doświadcza się takiej symbiozy tych dwóch elementów. Kolejne dwa elementy stylu to oczywiście sposób opowiadania (przepiękny) oraz fabuła prowadząca przez poplątane mylące tropy wątki.
I wyjdę trochę na przekór Homerowi i porównam do Opowieści o dwóch siostrach, bo miał on dokładnie te same elementy. Gidam przesunął trochę środek ciężkości zdejmując go z fabularnej ciągłości historii ku symbolice, poetyce i sposobie opowiadania. To sprawia, że jest trochę ładniejszy od „Sióstr”. Jednakże fabuła bardziej leży mi w siostrach. Tu połączenie kilku historii sprawiło, że fabuła jest jednocześnie trudniejsza w odbiorze (przez to co opisał Homer) z drugiej mimo wszystko mniej skomplikowana bo twórcy nie rozwijają tak jakby to było można poszczególnych historii. Co wolicie- kwestia gustu.
Ja osobiście pół gwiazdki więcej daję jednak siostrom, choć Gidam pozostaje nadal jedną z najpiękniej zrealizowanych (muzyka! a także plastyka kadrów niczym w Suspirii) opowieści o ludzkich dramatach, pełną głębokiej symboliki i uwaga, uwaga, bardzo momentami straszną (scena z lampą!)