Zmęczony nieco niskobudżetowymi produkcjami, w których goły cyc ścielił się gęsto, a budżet był mniejszy niż moje miesięczne zarobki, postanowiłem dać szanse czemuś, przy czym nie prawdopodobnie nie musiałbym zalewać się do nieprzytomności. Jak na tym wyszedłem? Sami zobaczcie.
Pierwszoplanowe postacie to młode małżeństwo, które nie może doczekać się wydania na świat swego pierworodnego. By mieć spokój, ciszę i móc robić przysiady na golasa, kupują dom, który jak się później okazuje, ma na mieszkańców gorszy wpływ, niż pół litra pite na pusty żołądek.
Jakby mało było dziwacznych i dających do myślenia sytuacji, to na dodatek ich nowy sąsiad bez żadnych ceregieli korzysta z ich prysznica, co chwila narusza ich przestrzeń osobistą wchodząc przez okno i robi sobie dobrze w ich mieszkaniu, dzięki zmyślnie ukrytej kolekcji pornoli.
To jednak nic, bo z dnia na dzień sprawy zaczynają przyjmować coraz to gorszy obrót, a piekielne siły pokazują swe prawdziwe oblicze, próbując przedostać się do naszego świata, za pośrednictwem nienarodzonego dzieciaka.
W sukurs przybywają dwaj kumple w koloratkach i sutannach, którzy jednak nie są standardowymi przedstawicielami swojego cechu. Piją, palą, skorzy są do przemocy, a i widokiem gołego cycka z pewnością nie pogardzą… w sumie, zapomnijcie co mówiłem o ich odmienności od reszty watykańczyków, nie było tematu.
Film ten miał dosyć szeroko zakrojoną kampanię promocyjną, ale tuż po premierze słuch o nim zaginął, więc mogło się podejrzewać najgorsze. Gdybym poszedł na to do kina, z pewnością żal by mi było kilkunastu złociszy, które mogłem wydać lepiej, ale w domowym zaciszu można to od biedy obejrzeć.
W ogromnej większości, humor tu zaprezentowany jest bardzo niskich lotów, a tylko kilka wesołych żartów i sytuacji potrafi zapaść w pamięć. Scenarzysta wykorzystał też chyba wszystkie możliwe schematy jakie przyszły mu do głowy, czego efektem jest średnio zjadliwa, ale od biedy dająca się przyjąć „na klatę” produkcja.