Ostatnio trułem Homerowi, że tak się zafiksował na azjatyckim kinie grozy, że w zasadzie nie ogląda i nie recenzuje nic innego. No więc wymusiłem na nim, żeby dla odmiany podzielił się wrażeniami z jakiegoś innego gatunku, ale ponieważ z Homerem nie jest tak łatwo, a on działa w myśl zasady, że „jakiś asian musi być!” wymusił na mnie obietnicę, że w takim razie ja dla odmiany ogarnę coś z dalekiego wschodu.
Nie jestem jakimś wielkim fanem, ale dotychczasowe moje doświadczenia w tym temacie są więcej niż dobre (Strange Circus, Gidam, Shutter) zatem przystałem na tą propozycję z pewną dozą entuzjazmu. Ale potem się, w procesie wybierania filmu, zaczęło: „Shing Pung Jang doświadcza bardzo dziwnych wydarzeń, okazuje się, że mają związek z pewną koreańską legendą”, „Młoda Shing Tsing Jung jest nieakceptowana przez rówieśników, szuka zrozumienia w świecie duchów, czym sprowadza klątwę na siebie i bliskich”, „Życie Jae Whung Shang dotknięte jest piętnem rodzinnej tragedii, czy powstrzyma ducha zmarłej siostry czy podzieli jej los?”, „Baśń oparta na pewnej japońskiej legendzie, opowiada o duchu kobiety, która zrobiła coś strasznego. Czy Wing Bung Tank, która jako jedyna widzi zjawę, pomoże zrzucić starą klątwę?” I tak dalej, i tak dalej. Już miałem zrezygnować, aż trafiłem na tajwańskie Gore / Extreme / Shocker/ Slasher pod tytułem Invitation Only i od razu zaświtała mi skiperrowska myśl: „O! I to jest coś z czym mogę się pogodzić”
No i po seansie muszę sobie potężnie splunąć w brodę, że jednak nie wybrałem jakieś klątwy, bo obecnie towarzyszy mi jedynie refleksja z gatunku „co mnie podkusiło?”
Znacie tego mema, że za cokolwiek się nie zabierzecie to, gdzieś tam jest Azjata, który robi to lepiej, czy też np. bardziej hardcorowo? No to to jest ten przypadek. Ktoś tu oglądał Hostel i chyba postanowił pokazać, że to jakaś bajka dla dzieci jest, a nie prawdziwe torture porn. I tak jak przy Baskin miałem refleksję „o Turcy odkryli gore? Meh, so 2000” to tutaj, ponieważ wzięli się za to Azjaci, powinienem był się spodziewać, że mi wywróci bebech na drugą stronę.
I tak się stało, musiałem ten film oglądać strasznie na raty. Czy to dobrze i co to o tym filmie mówi (pamiętając np. że wysoko oceniłem nawet The Butcher)? Tak z technicznego punktu widzenia to sceny gore w tym filmie to prawdziwy majstersztyk. Po pierwsze mamy ich cały wachlarz: od „zwykłych” ucięć palców, podrzynania gardeł czy przecinania ścięgien Achillesa, po różnego rodzaju tortury od tych klasycznych zaczynając jak akumulator na….na wymyślnych, typu skalpowanie twarzy i „opatrywanie” tego szmatą nasączoną wodą z solą przybitą do głowy pistoletem na gwoździe, kończąc. Po drugie jest ich sporo. Po trzecie są podane 100% bezpośrednio i naturalistycznie bez jakiegoś odsuwania kamery czy szybkiego montażu- pełne, dokładne, ostre zbliżania. Po czwarte są wykonane technicznie więcej niż sprawnie. I oczywiście dla tych paru koneserów, wśród koneserów, spośród koneserów to chyba może wystarczyć za całą rekomendację. Z pewnością pójdą i obejrzą, a ja im mogę powiedzieć- będzie pan zadowolony.
Mnie to jednak ostatecznie (co do tego aspektu filmu, bo są inne- o czym za chwilę) nie przekonało, z następujących powodów. Nieczęsto to robię, ale niestety muszę się tym razem chyba zgodzić z horror.com.pl (hehe), że twórcy poszli o jeden krok za daleko, i wcale nie ze względu na sadyzm scen (bywają gorsze jak choćby np. pewne z the Butcher), ale ze względu na pewien cynizm ich wykorzystania.
W zasadzie przekraczanie pewnych granic, co jest charakterystyczne dla gatunku „shocker”, broni się, że tak się wyrażę fachowym sformułowaniem z pewnej dziedziny, przy „pierwszym wprowadzeniu do obrotu.” A więc na poziomie idei, w sensie: „hej, pokażmy film tylko o tym, że ktoś kogoś łapie i torturuje, tego jeszcze nie było”. Ewentualnie przy drugim, które ma poszerzyć tak wyznaczone granice, na zasadzie „hej, zróbmy to co tamci tylko, że teraz pokażemy wszystko, wszystko i jeszcze trochę mnie zapychaczy, samo mięso!”. Natomiast przekraczanie granic, wyznaczonych przez przekraczanie granic powstałych wskutek wcześniejszego przekraczania granic prowadzi już do klimatu trochę ośmieszającego ideę, który można podsumować ponadczasowym panczlajnem Pani Pelagii – „Bez kozery powiem pińcset!” (tu np. 500 hektolitrów krwi, 500 ofiar, 500 tortur, 500% brutalności”).
Oczywiście jak już wspomniałem sceny pod względem brutalności, nie są aż takie najcięższe, ale mnie np. razi ich kompletny brak umiejscowienia w jakiś zamyśle, który, gdzieś tam w charakterystyczny dla gatunku sposób można dojrzeć i w The Butcher (zbliżenie do jak najbliższej identyfikacji z ofiarami i oddanie ciężkiego, dusznego, beznadziejnego klimatu od strony ofiar), Frontiers (idealne rozegranie konwencji), a nawet Martyrs (próby upchania, co prawda dętego, ale przesłania). Z Invitation Only mam zaś problem taki jak z Cannbial Holocaust- tam tzw „przesłanie” było tak dęte (jeszcze bardziej niż w Martyrs) i pretekstowe, że lepiej żeby go w ogóle nie było, tu zaś nie ma ani przesłania ani pomysłu, tylko „sztuka dla sztuki”, która robi wrażenie zbędnej „popisówy” pod względem umiejętności pokazywania makabry, na dodatek polegającej na randomowym podrzucaniu scen.
Ja rozumiem konwencję i pewnie trochę się czepiam. Część odbiorców będzie usatysfakcjonowania takim bezcelowym festiwalem masakry. Mnie koniec końców trochę uwierało poczucie, że nie wiem po co to oglądam i po co to ktoś kręcił.
Ale to jeden aspekt filmu. Drugi jest o wiele- w mojej ocenie- lepszy. To jest, wykorzystywana równolegle do stylistyki extreme, stylistyka slasher. Tu twórca popisał się idealną znajomością gatunku i konwencji oraz środków stylistycznych. Wystarczy np. przytoczyć jedną scenę, gdy grupka osaczonej młodzieży ma podejmować decyzję czy się rozdzielać czy nie. Jak ta decyzja została podjęta, jakie miała konsekwencje zarówno dla głosujących za i przeciw, i jak wpływa potem na układ kolejnych scen i sposób ich opowiedzenia sprawiło, że dość mocno śmiechłem.
Wszystkie inne sceny w tym zakresie tj. ucieczki, przewracanie się, czołganie po ziemi, ukrywanie za kotarą, wolno idący oprawca, wyskakiwanie zabójcy zza pleców czy w ogóle znikąd czy też przeszukiwanie przez niego pomieszczenia w poszukiwaniu ofiary kulącej się pod stołem i usiłującej nie krzyknąć dają nam slasher wzorcowy, można by rzecz, że idealny.
Nawet fabuła, o której zgodnie z hierarchią ważności elementów tego filmu, wspominam na końcu jest cudnie slasherowa. Oto grupka młodzieży (pozornie) przypadkowo dostając zaproszenie na przyjęcie dla bogatych, sławnych i wpływowych, wybiera się na nie co rodzi konieczność udawania kogoś kim nie są. Przyjęcie dodatkowo jest reklamowane jako spełniające marzenia i faktycznie początkowo tak dla gości z przypadku jest (ktoś dostanie Porsche, ktoś inny fortepian), ale koniec końców okazuje się, że tak naprawdę chodzi o spełnianie marzeń kogoś innego. Nie będę trzymał was w niepewności- chodzi o sadystycznych organizatorów bogaczy. Haha, nieźle co? Akurat zawiązująca akcję myśl przewodnia prowadząca do wspaniałego, godnego i na poziomie slashera morału, żeby nie głosować na Nowoczesną, czy coś takiego.
Oczywiście jeśli slasher, to musi być jeszcze jeden aspekt. Trzeba przyznać, że jest ….bardzo ładny. Ale to już nam pokazuje pierwsze pięć do siedmiu sekund filmu.
I w sumie nie wiem jak ocenić ten film. Ale już się naprodukowałem tyle za i przeciw, że chyba każdy już wie czego można się spodziewać i wie czy mu to odpowiada.
http://horroryonline.pl/film/jue-ming-pai-dui-2009/452
Foto (autor i źródło): Fragmenty plakatu filmu Invitation only (autorzy nieznani), Reżyseria: Kevin Ko, zdjęcia: James Yuan