Rafał Szłapa to twórca komiksów, którego cenimy bardzo. Choć generalnie za całokształt, (bo to nie tylko niesamowicie zdolny i pracowity rysownik i scenarzysta, ale też fantastyczny człowiek), to np. jego „Drużynę Ktulu” kochamy bezgranicznie. Za humor (który uwielbiamy), za nawiązania do Lovecrafta (którego uwielbiamy) i za kreskę (którą uwielbiamy). Jednak musimy się też przyznać, że z flagowym dziełem Rafała, serią komiksową „Bler” nie było nam do tej pory po drodze. Chyba dlatego, że w naszej świadomości jawiła się ona jako komiks o polskim superbohaterze (raczej nie nasze klimaty), w której nie ma za grosz grozy (totalnie nie nasze klimaty). Na szczęście dzięki uprzejmości Pana Szłapy, zostaliśmy patronami najnowszego, dziewiątego tomu cyklu, w związku z czym zapoznaliśmy się z całością. I wiecie co? To w żadnym wypadku nie jest komiks o polskim superbohaterze. A grozy w nim jest całkiem sporo.
Historia Blera faktycznie zaczyna się jak generyczne „super hero” (od zera do bohatera). Nasz bohater jest zwykłym obwoźnym sprzedawcą książek. Ulega jednak wypadkowi samochodowemu, po którym budzi się w dziwnym miejscu i wśród dziwnych ludzi, którzy mówią mu, że jest członkiem tajemniczej organizacji walczącej ze złem. I okazuje się, że ma super moce. Tak wygląda fabuła pierwszego tomu, w którym bohater korzystając ze swoich nowo nabytych zdolności, stara się walczyć ze zbrodnią. Ale to tylko wprowadzenie. Od drugiego tomu i z każdym kolejnym historia zaskakuje coraz bardziej, skręcając, a raczej rozgałęziając się na kolejne tory i wprowadzając coraz to nowe, niekiedy bardzo szalone klimaty.
Zaskoczenie i szaleństwo. Te dwa słowa chyba najlepiej opisują serię „Bler”. Czego my w tej serii nie mamy! Mamy i thriller polityczny i psychologiczny, i body horror, i sci-fi a nawet klimaty postapokaliptyczne. Można by pomyśleć, że to „groch z kapustą”, ale po pierwsze to „nasz groch i nasza kapusta”, gdyż historia jest świetnie osadzona w Polsce przełomu wieków, a po drugie w jakiś szalony (znów to słowo) sposób wszystko tu do siebie pasuje tworząc nową jakość i bardzo oryginalną atmosferę.
Trzeba jednak powiedzieć, że poszczególne pomysły nie są tak całkiem oryginalne, a prawdę mówiąc były obecne w popkulturze od dawna. Posczczególne elementy historii przypominały mi np. „Powrót Mrocznego Rycerza”, „V jak Vendetta” czy „Matrixa” a nawet „Wiedźmina”. Wszak Bler nie jest bohaterem w stylu Supermana ale też nie psychopatą jak postacie z „The Boys” czy „Watchmenów” (i dobrze, bo taka oczywista dekonstrukcja byłaby zabiegiem spóźnionym o kilkanaście lat), jest po prostu osobą obdarzoną niezwykłymi zdolnościami, która w skomplikowanym świecie próbuje czynić dobro, albo chociaż wybrać mniejsze zło. No i opiekuje się „adaptowaną” córką, która jednak sama też świetnie daje sobie radę. Czyż nie wykapany Geralt?. Nie jestem pewien czy autor nawiązuje do wspomnianych dzieł świadomie czy nie, ale podobieństwa się odczuwa. Ale uwaga! To nie zarzut. Wręcz przeciwnie. Sam fakt, że historia wymyślona przez Pana Szłapę przywołuje takie skojarzenia świadczy o niej dobrze (gdyż ponieważ są to kultowe rzeczy), ale też stwierdzić trzeba, że sposób w jaki autor te pomysły wymieszał, sprawiło, że dostajemy coś mocno oryginalnego, z własnym charakterystycznym sznytem. Klimatem Blera. Dodać też trzeba, że sam Bler to postać niejednoznaczna, ciekawa psychologicznie, popełniająca błędy i nie unikająca rozwiązań „ostatecznych”. To jeszcze dodatkowo dodaje kolejną warstwę do wspomnianej specyficznej atmosfery.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną to, podobnie jak w przypadku fabuły, dzieje się dużo. Kreskę autora można by określić z grubsza jako „komiksowy realizm”, ale trzeba przy tym rzec, że jest bardzo zróżnicowana. Od mocniejszej i „grubszej” i jednocześnie oszczędniejszej lini w pierwszych tomach, poprzez etap „malarski” (niektóre kadry są w nim zachwycające), do bardziej precyzyjnego i szczegółowego stylu tomów późniejszych, który to styl jest już w zasadzie bez błędny. Ten rozstrzał stylistyczny nie tylko pasuje do przepełnionej różnorodnymi wątkami fabuły, ale jest w pełni z rozumiały, gdyż „Bler” to seria, która na rynku jest już od wielu lat. Czuć po prostu, że autor dorasta wraz ze swym bohaterem a przy tym szuka właściwego graficznego języka nie bojąc się eksperymentować. Mi to osobiście bardzo podpowiada, chociaż jestem w stanie zrozumieć, że komuś innemu wcale nie musi.
To w zasadzie jest być może główny a może jedyny zarzut do skąd inąd świetnej serii jaką niewątpliwie jest „Bler” czyli pewne przeładowanie. Czuć, że autor ma tak dużo świetnych pomysłów, że trochę brak mu miejsca w historii żeby wszystkie wybrzmiały w pełni (chyba podobnie było w „Drużynie Ktulu”). Niektóre wręcz przelatują przez firmament historii Blera jak spadająca gwiazda. Błysną przez chwilę i znikają. Ale nie czepiam się za bardzo, bo dziewiąty tom (bez wątpienia najlepszy) to tom, w którym część urwanych wątków powraca, część jest uporządkowana i odnosi się wrażenie, że to wszystko jest przemyślane i ma swój sens. Wyczuwa się wręcz atmosferę rozbiegu przed historycznym skokiem, albo klimat rozstawiania armii przed bitwą.
Dlatego też póki co nie wystawiam oceny serii „Bler”. Bo w takich historiach często zakończenie robi robotę największą. Historyczny skok można zepsuć, finalną bitwę można przegrać. Na Rafale bez wątpienia ciąży wielka presja. Ja jednak mocno w niego wierzę, ponieważ póki co „Blera” czytało mi się świetnie. I choć mam drobne zarzuty, to ogólnie rzecz biorąc jaram się bardzo. „Bler” to bez wątpienia komiks z bardzo charakterystycznym klimatem i niezwykłą, całkowicie autorską (mimo, że składającą się ze znajomych tropów) historią. Jedno i drugie pochłonęło mnie bez reszty.
autor recenzji: GoroM
A tak się prezentują planszę w najnowszym, 9 tomie- „Za dwie dwunasta”. Robią wrażenie!