Podczas Łódzkiego Festiwalu Fantastyki Kapitularz 2023 mieliśmy niewątpliwą przyjemność wysłuchania fascynującego wykładu prowadzonego przez wybitnych znawców kultury i grozy ( oraz kultury grozy)- Martę Płazę z Final Girls i Kobiet Eksploatacji (a także poniekąd też z rodziny Dobrego Horroru) oraz Michała Rakowicza i Szymona Cieślińśkiego reprezentujących Konglomerat Podcastowy. Tytuł prelekcji był o tyle ciekawy co kontrowersyjny, mianowicie: „posthorror czyli podgatunek, który nie istnieje”. No, trzeba przyznać, że musieliśmy tego wysłuchać, żeby móc się nie zgodzić (bo wydawało nam się, iż nie jesteśmy w stanie przytaknąć tezie) lub zgodzić (bo prelegenci byli tego kalibru, że trudno sobie wyobrazić by nie mieli racji). No i wyszło na to, że zgadamy się. I nie zgadzamy się. A na pewno musimy dorzucić swoje trzy grosze.
Na wstępie musimy się przyznać do ignorancji i niewiedzy, z której wyprowadzili nas szacowni wykładowcy (dziękujemy!). Otóż ze zwrotu „posthorror” do tej pory zawsze korzystaliśmy w dość swobodny sposób- używaliśmy go tak, jak nam się podoba i tak, jak go rozumiemy. A tym czasem okazało się, że ma on „w teorii” już dawno mocno sprecyzowaną i skodyfikowaną w świecie kultury definicję. Otóż w 2017 roku w felietonie w „Guardianie” (czyli serious sh…t), sformułował ją „ex catedra” (a w tym wypadku raczej „ex sratedra”) krytyk Steve Rose. I co się okazało? A to, że z „guardianowskiej” wieży z kości słoniowej tak naprawdę, g…wno widać, co doskonale wypunktowali prelegenci we wspomnianym wykładzie. Marta z chłopakami z Konglomeratu czarno na białym wywiedli, że Pan Rose nie tylko nie ma racji, ale nawet, że ten jego artykuł można podsumować jednym zdaniem Andrzeja Grabowskiego w roli Kowala z „Odwróconych”- czyli „Co ten pacan pier…li!?”. Oczywiście prelegenci ujeli to delikatniej, ale przekonali nas dobitnie, że „posthorror” to podgatunek, który de facto nie istnieje. Ale my tu dodamy post scriptum- nie istnieje on w takim rozumieniu, w jakim pojmował go krytyk (srytyk) Steve Rose.
No bo też jak on go definiował? Pewną wskazówką może być to, że jako synonim „posthorroru” Rose używa też zwrotu „elevated horror” czyli inaczej mówiąc „nadhorror”, straszak z ambicjami, groza dla wymagających. Według krytyka Guardiana jest to taki film, który zrywa z generycznymi, tandetnymi zagrywkami gatunkowymi, jednocześnie oferując głębszy, często egzystencjalny przekaz wykraczający poza przaśną tandetną rozrywkę (jako przykłady „post horroru” wylicza np. dzieła A24). Znamienne jest z resztą to, iż wspomniany felieton został napisany w roku 2017 czyli wtedy, gdy wiele szumu narobiło dzieło Jordana Peeele’a- „Uciekaj” (zdobywając na przykład Oscara za scenariusz). Wyobrażam sobie, że Pan Rose po tym fakcie gorączkowo nadrabia zaległości, bo w obliczu takiego dość doniosłego faktu, wypadałoby się trochę zorientować o co chodzi z tym całym kinem grozy. Pewnie to goooglowanie odesłało „różanego” Steeve’a do parę lat wcześniejszych popularnych dzieł grozy czyli „Conjuring”, „Insidious”, czy „Piły”. Domyślacie się do czego zmierzam? W tym kontekście oczywiście takie „Get out” mogło być objawieniem. Tyle tylko, że (na co ładnie wskazali prelegenci wykładu) Pan Rose jakoś przemilczał fakt, że horror nie tylko od zawsze eksploatował egzystencjalne lęki jednostek a nawet i społeczeństw, ale w zasadzie właśnie z tego się wziął cały gatunek kina grozy. A to, że mamy i generyczne schematyczne dzieła, to dotyczy przecież każdej gałęzi sztuki- ktoś może zaczytywać się w „Imieniu Róży”, ktoś inny w Harllequinach. Wydawałoby się, że krytyka Guardiana powinno być stać na taką refleksję.
Tak samo powinno być go stać na zobaczenie tak zwanego „big picture”. Ja rozumiem, że można nie zauważyć kina azjatyckiego („The Wailling”!!!), gdyż to całkowicie inny krąg kulturowy; pojmuję nawet, że można nie skumać „Nocy Żywych Trupów”, gdzie nie dość przenikliwy widz może nie zauważyć większego przekazu i łamania schematów, które będą dla niego przysłonięte hordą nieumarłych, rozumianą i tak przez wspomnianego odbiorcę zapewne jako typowa generyczna zagrywka. Ale np jak można nie zauważyć takiego „Babadook”, które ledwie 3 lata wcześniejsze od „Get out” było w pewnym sensie protoplastą tego, co Rose nazywa „elevated horrorem”. Takie konkluzje padły na wspomnianym wykładzie i takie zarzuty czynił krytykowi (słusznie) horrorowy fandom. Podsumowanie z resztą było takie, że te wszystkie filmy wymienione przez dziennikarza, to nie żaden post horror, tylko po prostu dobry horror (haahaha). A ja jeszcze dodam, że jeśli miałbym wyodrębnić te dzieła jako odrębny podgatunek, to do większości pasowałby zwrot „horror psychologiczny”.
Drugim słusznym zarzutem czynionym Rose’owi przez fanów grozy było to, że błędnie używa on zwrotu, który sam wymyślił. I ten zarzut właśnie wymaga dorzucenia naszych trzech groszy, albowiem jest kluczowy w kontekście tego, że zgadzamy się i nie zgadzamy się z tytułem wykładu. Dziennikarz użył zwrotu „post” („po”) w najprostszym rozumieniu- czyli jako zjawisko, które następując kontestuje założenia poprzedniego. Jest to nonsensem, gdyż każdy prąd myślowy (kulturalny, estetyczny, literacki) rodził się z zakwestionowania epoki wcześniejszej (w architekturze najjaskrawszym tego przykładem jest secesja, ale oczywiście każdy inny styl powstawał w podobny sposób). Zwrot „post” rodzi z resztą bardzo konkretne skojarzenia i to nie tylko u ludzi intersujących się historią kultury. Chciałoby się powiedzieć: analogia modernizm- postmodernizm, mówi to Panu coś? Wydaje mi się, że mówi prawie każdemu.
Oczywiście postmodernizm w zależności od gałęzi kultury charakteryzował się różnymi cechami, ale pewne występują zawsze. Są nimi: samoświadomość (w szczególności świadomość umowności formy), przekonanie, że wymyślanie na siłę nowych rzeczy prowadzi donikąd i trąci elitaryzmem, a droga do nowej jakości wiedzie przez „przytulenie” dawnych prądów i umieszczenie ich w nowym kontekście, często poprzez dekonstrukcję. I chociaż to prawda, że postmodernizm (szczególnie w architekturze) wyrósł z negacji zasad modernizmu, ale był to bunt przeciw intelektualnemu snobizmowi jego zasad, tak więc używanie w tym kontekście zwrotu „elevated horror” (w domyśle- horror dla znawców) jest… jakby delikatnie rzecz ująć- semantycznym nonsensem.
A tak w ogóle- czy wspomniane cechy postmodernizmu da się odnieść do kina grozy? Ależ oczywiście! Samoświadomość? Umowność formy? Dekonstrukcja? Powstało mnóstwo horrorów, do których można przypisać te zwroty. Pierwszym znanym większości widzów przykładem jest „Krzyk” (znawcy wiedzą, że „Nowy Koszmar Wesa Cravena” był wcześniej), który znalazł dziesiątki o ile nie setki naśladowców i bez wątpienia był początkiem nurtu. Do nurtu tego należą np. też świetne „Bodies Bodies Bodies” czy kultowy „Domek w głębi lasu”, ale tak naprawdę takich filmów są literalnie setki. Może dla Pana Rose’a nie są to horrory? Pewnie właśnie dlatego, że, na ironię, nierzadko całkowicie negują gatunkowe klisze, wprowadzając na przykład elementy komediowe (czy pisałem już o umieszczaniu starych motywów w nowym kontekście? No właśnie).
No i tu dochodzimy do konkluzji- czy „posthorror” to gatunek, który nie istnieje? W kontekście wywodu Pana Rose’a przywołanego w wykładzie-oczywiście. Ale po raz kolejny okazało się, że zapatrzeni w swoją pozycję krytycy, tak naprawdę niewiele widzą. Co nie znaczy, że post horroru nie ma. Naszym zdaniem jest- z powodów, o których napisałem wcześniej. To co zwykle nazywamy metahorrorem jest przecież niejako nowym nurtem w kinie grozy, a jego cechy spełniają przesłanki, które pozwalają na to, by zamiast przedrostka „meta” używać zamiennie wobec niego przedrostka „post”. A już szczególnie w takim rozumieniu w jakim użyty on został po raz pierwszy przez teoretyków kultury/sztuki. Górnolotne? Być może. Ale czy horror nie bywa sztuką?
A felietony na temat kina grozy niech już lepiej krytycy zostawią tym, którzy kino grozy naprawdę lubią. Nic na siłę:)
autor: GoroM