- Ci co śledzą naszego Instagrama i Facebooka, już pewnie wiedzą , że przyszedł do nas w ostatniej komiksowej paczce Aliens vs Predator. Jest to – w Polsce- drugie wydanie, w sumie chyba kultowej pozycji wydanej w latach 90 przez TM Semic (uzupełnione o część sequela „Wojna”, który na razie- przynajmniej w tej recenzji- pominę). Byłem szczęśliwym posiadaczem pierwszego wydania za moich szczenięco-komiksowych lat. Aliens vs Predator to komiks niezmiernie dla mnie ważny, więc od razu lojalnie ostrzegam, że nawet nie będę silił się na pozory obiektywizmu. Co więcej, zważywszy, że jest fanem zarówno Obcego jak i Predatora (samej franczyzy AvP już mniej, ale gdyby była na takim poziomie jak ten komiks, to byłbym wręcz pscyhofanem) to jeszcze plus sentyment, to jeśli rażą was potoki komplementów i zachwytów, to lepiej nie czytajcie tej recenzji.
Natomiast jeślibyście poczytali inne- oprócz mojej- opine na temat komiksu Aliens vs Predator, to doszlibyście do wniosku, że zachwyty nad tym komiksem są raczej powszechne. Jak przeczytacie komiks, zrozumiecie, że uzasadnione. O czym jednak za chwilę. Na początek garść lekko offtopicznych refleksji.
Po pierwsze, to kolejne wznowienie klasyka, który pierwotnie trafił do Polski dzięki wydawnictwu TM-Semic, które sporo namieszało na rynku w latach 90,. Uświadamia mi ono jak bardzo Semciowi zawdzięczamy wychowanie pokolenia komiksiarzy, do którego się zaliczamy i jak wiele legendarnych tytułów zaprezentowali czytelnikom z Polski. Jak sobie przypomne te wszystkie, nie tylko nawet klasyki, ale legendy, które teraz są wznawiane w hiper mega pieknych wydaniach, a wtedy można było kupić w kiosku rezygnując z paru gum do żucia (AvP, Zabójczy żart, Parable, Ostatni Czarnian, Man without fear, Weapon X, Batman Black and White), to myślę, że ta cała współczesna oferta nie jest skierowana do nowych fanów komiksów. Tylko do takich nerdów, które dorosły i wreszcie się dorobiły (bo jak wiadomo nim większy nerd w szkole, tym większa szansa, że będzie rządzić światem, albo przynajmniej lokalnym podwórkiem) żeby se kupić limitowane wydanie w slipboxie, z mega dodatkami i czym tam jeszcze. (apropopo, kto reflektuje na nowego Borgie, 350 egzemplarzy, numerowane, każdy z autografem Manary i litografią, w cenie miesięcznej raty kredytu mieszkanie?)
Po drugie ponowna lektura tego komiksu, w nowym wydaniu, uświadomiła mi również, jaki to ważny komiks dla franczyzy AvP i dla mnie osobiście.
Dla franczyzy to oczywiste- to była pierwsza rzecz oparta na tym pomyśle, a co było dalej to już wiemy. Kolejne komiksy, gry, filmy. Prawdopodobnie pozostaje też ciągle najlepszą rzeczą z franczyzy jaka wyszła. Dla mnie, bo jak go teraz czytałem, przypomniało mi się, że na nim się nauczyłem rysować! Kiedyś bardzo dużo rysowałem, nawet nieźle mi to szło, potem przyszedł GoroM i kazał potrzymać sobie piwo, chociaż jeszcze był abstynentem, i mi się odechciało. No, ale jak tak wspominam z trzech rysunków, które pamiętam i z których byłem mega zadowolony, nie licząc Bane’a prawie naturalnych rozmiarów, którego narysowaliśmy z Piotrem Cieleckim (Piotra wspominam w wielu postach/recenzjach, bo dzięki napisaniu kilku książek i licznych występach w TV nam się pozycjonuje XD, a poza tym dobry ziom jest) to, wszystkie trzy pochodziły z tego komiksu, tj. był to Predator wbijający się przez drzwi do doktor Revny, Predator niosący martwą dr Revne i ta scena kiedy Machiko Noguchi dźwiga rannego Predatora (no jeszcze wyszedł mi przerysowany Batman według Slivestriego, z dodatkowych plansz w Batman Black & White). No, ale dość dygresji.
Komiks jest w zasadzie wzorcowy, w rozumieniu „bezbłędny”, na prawie wszystkich płaszczyznach.
Fabuła jest jednocześnie bardzo dojrzała, bardzo „filmowa” i prowadzona w sposób jednocześnie bardzo wciągający. Storytelling jest przy tym bardzo logiczny, zrozumiały, w taki sposób, że każde wydarzenie ma sens, a każde zachowanie każdej postaci tak po ludzku zrozumiałe. Znacie te historie, w których nie dzieje się nic, albo wręcz przeciwnie, dzieje się dużo, ale najczęściej bez sensu, pełno wydarzeń jest po nic, jakieś pięciu Jokerów, jakieś eventy, gdzie milion postaci bije się nie wiadomo o co, zmienia obozy, aby potem finał był na zasadzie oh well, może po prostu przestańmy (Wojna Domowa, duh)? Tu czegoś takiego nie ma. Każde zachowanie każdej postaci jest uzasadnione, od doktora wiedzionego ciekawością, po cwaniakującego szefa hodowców, który liczy się tylko ze swoim zyskiem, po przedstawicieli korporacji, którzy na początku reprezentują wiadome interesy, a potem zmieniają się pod wpływem sytuacji i integracji z kolonistami. Przemiany bohaterów są bardzo przekonujące, ich reakcje na zagrożenie także. Doskonale opowiedziane są ich emocje. Kiedy Machicko z korpo zołzy zamienia się w kolonistkę po kontaktach z innymi kolonistami i rozmowach z przyjacielem, rozumiemy ją. Kiedy pod wpływem bohaterskiej śmierci przyjaciela i walki u boku Predatora zmienia się w wojowniczkę i bohaterkę, rozumiemy ją. Kiedy zatrzymuje się by podziwiać zachody słońc na Cigni lub majestatyczne lądowanie olbrzymiego statku, zatrzymujemy się z nią i chłoniemy ten moment. Co więcej, wszystko to jest opowiedziane w ten sposób, który najbardziej cenie w komiksie jako medium opowiadającym historie, a który jest też najtrudniejszą rzeczą do wykorzystania i pułapką, jak ktoś nie umie w narracje komiksową. Poprzez wykorzystanie skrótu charakterystycznego właściwie wyłącznie dla komiksu (no może jeszcze filmy krótkometrażowe) . W tym medium dla pokazania charakteru postaci, ich relacji, przemiany, motywacji, czasem ma się tylko jednen panel, czasem jeden kadr i trzeba to zrobić wiarygodnie. Takie są ograniczenia przestrzeni komiksowej niestety, ale też stety dla ludzi umiejących w komiksy, zapewnia to spójność, wartkość, a często też logiczność niedostępną dla innych mediów, swoiste odarcie ze zbędnego bla bla. Tutaj jest to zrobione świetnie, wiele scen pod tym względem to perełki, nie będę ich opisywał, bo nie chcę psuć wam zabawy
W tym Aliens vs Predator przypomina największe osiągniecie polskiej sztuki komiksowej, czyli…..Funkyego Kovala!. Czego my tam nie mamy, pościgi, zdrady, akcje, strzelaniny, walki wręcz, spiski na miarę galaktyczną. Wszystko opowiedziane w każdym tomie w sumie jako pojedyncza pełnoprawna historia, a pojedynczy tom ma….47 stron. A relacja Funkyego z Brendą jest w sumie precyzyjnie przedstawiona……jednym obrazkiem. Wy już wiecie którym.
Podobnie jest w Aliens vs Predator, jest tu pełno akcji, emocji, pełnokrwistych bohaterów, a wszystko jest spójne i wciągające (tak wiem, powtarzam się). Jest też sporo przesłania. Ekologicznego i takiego po prostu o ludziach i ich wyborach.
I świetny zabieg snucia opowieści w wielu scenach jakby dwutorowo, gdy panele pokazują jedno wydarzenie a dialogi z offu dzieją i się w innym miejscu, i te dwa aspekty doskonale się uzupełniają uwypuklając przesłanie danej sceny (początek komiksu- dyskusja pilotów oraz walki Predatorów, albo scena, gdy naukowiec udaje się w miejsce, gdzie rzekomo znaleziono facehuggera, co rozpoczyna łańcuch fatalnych wydarzeń).
Tej rewelacyjne prowadzonej narracji, rewelacyjnie służą rysunki. Jakby miał zgadywać to widać tu wyraźnie bliską współpracę rysownika ze scenarzystą, a nie to, że jeden dostał skrpyt do narysowania i tyle się widzieli. Jakbym znał się na muzyce to bym powiedział, że jest to różnica taka jak między wspólnym nagraniem w studiu muzyków, którzy świetnie się dogadują, a osobnym nagrywaniem ścieżek w pół rócznyc odstępach i jeszcze innych studiach. Oprócz tego rysunki są niesamowicie szczegółowe i bogate w detale, a jednocześnie bezbłędne czytelne i wyraźne, są przy tym mega klimatyczne. Na pustyni niemal czuć ten żar i kurz. W mimice Predatorów (!!!) widać ich emocje, nawet ten moment kiedy nasz predatorski bohater postanawia przejść na stronę ludzi. Normalnie z oczu można mu to wyczytać. Jak widzimy bohaterów, jawią nam się bardzo żywi, a jednocześnie ich przedstawianie bardzo precyzyjnie oddaje ich charakter (szef ranczerów, dobrotliwa, ale naiwna Pani doktor, Hiroki, Machiko i tak dalej). Niesamowite.
Nie no, to jest komiks bezbłędny. Robota na najwyższym możliwym poziomie. Mógłbym dać dyche, gdyby nie był tylko po prostu doskonały, ale był, nie wiem, jakiś rewolucyjny – bo dla tych rezerwuję dyche. To porsotu świetna historia, genialnie opowiedziana i rewelacyjnie narysowana, o najlepszych monstrach w historii grozy. A wieec zasłużone 9, a ci co nie mają mojego sentymentu albo nie jarają się Aliensem lub Predatorem mogą odjąć 1 punkcik i dać 8 (nie popieram, choć mogę zrozumieć).