Przyjaźń między chłopcem a aligatorem jest tak samo normalna, jak wywijanie dzikich pląsów do „Czterech pór roku” Chopina… a może to był Mozart? W każdym razie sytuacja ta jest dziwaczna, a sytuacje dodatkowo komplikuje fakt, że ogromny, jadący pewnie na sterydach pieszczoch zostaje wykupiony z Zoo i przetransportowany w inne miejsce, razem ze swoimi mniejszymi kuzynami.
Nie będzie on jednak szczerzyć kłów zza krat innego ośrodka, bo jego los (w teorii oczywiście) ma być iście makabryczny. Jego łuskowaci przyjaciele zostają uśmierceni maczetą przez bandę pomyleńców, którzy wykorzystują ich krew jako sos do ryżu, a jedynie gigantowi o gołębim sercu udaje się zbiec.
O ile jego przywiązanie do chłopca jest oczywiste, to niekoniecznie ma on takie samo nastawienie do napotkanych po drodze azjatów, za co chwała mu i splendor! Pewna skośnooka piszczałka płci żeńskiej cudem unika paszczy gada, a że krokodyl bez krzty szacunku pożarł torebkę z jej oszczędnościami, pewnym jest, że konfrontacja jest nieunikniona.
Panienka łączy siły ze wspomnianym przeze mnie chłopcem, a także z pierwotnym opiekunem bestii, który potrafi radzić sobie z łuskowatą potwornością za pomocą pojedynczego, bambusowego kijka. Co z tego wyniknie? Nie bądźcie naiwni… to co zwykle w takich okolicznościach.
Choć w produkcji tej nie uświadczycie parujących trzewi, a całokształt bardziej przypomina film familijny niż rasowy „animal attack”, to oglądało się go całkiem przyjemnie, pomimo kilku dłużyzn oraz zapchajdziur.
Na leniwe, niedzielne popołudnie będzie w sam raz, a jeżeli szukacie czegoś z potężniejszym kopniakiem, radzę rzucić okiem na pozostałe recenzje. Na pewno znajdziecie w nich coś dla siebie.
Jeden komentarz
Ale konia zombie to bym chciał zobaczyć 😮