Ci z was, którzy są w temacie wiedzą, że Sir Terry Pratchett niedawno pożegnał się z tym światem walcząc z chorobą Alzheimera i jak wieść niesie, w zaświaty osobiście odprowadził go facet, którego widzicie na plakacie. Może być tak, że nieco myli was mikołajowe futerko, ale wierzcie mi, to Śmierć we własnej osobie, który był stałym gościem książek ze „Świata Dysku”.
Nim przejdę do recenzji filmu, nadmienię tylko, że wspomniane przeze mnie czytadła to pełne absurdalnego humoru, dziwacznych postaci i rewelacyjnie poprowadzonych historii pozycje, których naprawdę nie wypada nie znać.
Niestety, owe dzieła są skonstruowane w taki sposób, że niezwykle ciężko jest przenieść ich geniusz na srebrny ekran, toteż każda ekranizacja składa się z dwóch części, ale prawdę mówiąc, to i tak mało.
Jeśli chodzi o prezentowany tu film, widzowie są świadkiem historii, która ma miejsce w Noc strzeżenia wiedźm, specyficzny zamiennik Bożego narodzenia. Okazuje się, że do siedziby szefa Gildii Skrytobójców przybywa tajemnicza postać, która zleca mu nietypowe zadanie. Ma on pozbyć się kogoś, kogo nie da się zabić konwencjonalnymi sposobami i chodzi tu o słynnego Wiedźmikołaja.
Zadania podejmuje się pan Herbatka, który dopiero co wkroczył do elitarnego grona zabójców. Jest to dosyć młody typek, który ma wybitnie nierówno pod kopułą, choć nie można nie docenić jego umiejętności do knucia i planowania mordów.
Gdy Wiedźmikołaj w tajemniczych okolicznościach znika, sam Śmierć przywdziewa jego czerwony kostium i stara się wykonywać zadania swego znajomego. Z kolei wnuczka „żniwiarza” zostaje oddelegowana do odszukania pana Herbatki i powstrzymania go od zmiany tego, co powinno być niewzruszalne.
Całość, tak jak wspomniałem jest podzielona na dwie części i z pewnością trafi w gusta fanów twórczości pisarza. Niestety, jeśli chodzi o resztę widzów, może to nie być już aż tak przystępne, ponieważ ekranizacja ta jest dosyć chaotycznie nakręcona i czasami trzeba naprawdę mocno się skupić, by nie stracić czegoś ważnego.
Nim sięgniecie po tę pozycję, radziłbym wpierw zapoznać się jakąkolwiek książką Pratchetta, by sprawdzić czy pasuje wam taki rodzaj kreacji świata. Mi tam się podobało, choć może przemawia przeze mnie uwielbienie dla pisarza i jego książek, do których bardzo często wracam.
3 komentarze
Ja tan lubię. To teraz "Piekło pocztowe" 😀
"Piekło pocztowe" naprawdę fajne 😉
No i ładny plakat ma 😀