Gacki, zwane także luft myszami, to słodkie stworzenia, które godzinami mogą pleść warkocze na włosach, bezwstydnie czochrać się między sobą ryjkami oraz umilać wieczory farmerom, śpiewając ultradźwiękowe serenady.
Tutaj jednak pospolitych nietoperków nie uświadczycie, ponieważ jedynym skrzydlatym stworem, który zabawiał będzie publiczność, jest sporych rozmiarów wampir, który jednak nie może pochwalić się zbyt dużą liczbą ofiar na koncie.
Black Water to małe miasteczko, w którym od wielu lat ktoś daje upust swoim kaprawym popędom i zabija kobiety, nie pozostawiając wewnątrz ich żył ani kropli krwi. Choć początkowo policja podejrzewa o te haniebne czyny łosie zombie lub ewentualnie opętane przez diabła łososie, to w końcu w ich więzieniu ląduje typek, który ma wszelkie zadatki na psychopatę.
Słysząc o jajcach, jakie tam się wyprawia, na miejsce przybywa ekipa dokumentalistów, którzy postanawiają rzucić nieco światła na tę sprawę i przepytać każdego mieszkańca, od ledwie gaworzącego podrostka, po dziadka w śpiączce.
Gdzie znajdzie się tutaj miejsce dla wampira? Dopiero w kilku ostatnich scenach filmu. Przez prawie cały czas bohaterowie konwersują z mieszczuchami, dreptają po pokrytych śniegiem lasach i… tyle! Na dodatek ogromna większość tych gadek jest koszmarnie nudna, a dodatkową szpilą jest fakt, że kręcone to jest jak rasowy found footage. Ohyda.
Nie wiem komu mógłbym to polecić, bo choć widziałem niepomiernie gorsze paździerze, to równocześnie film ten nie przedstawia sobą absolutnie niczego ciekawego.