Kolejna część cyklu będzie trochę rozstrzelona. Mamy jeden odcinek zaległy z sezonu 12, i po jedynym odcinku z sezonu 14 i 15. Celowo przeskoczyliśmy sezon 13, bo tam jest jeden odcinek, który musi się doczekać osobnego, indywidualnego postu bo to prawdziwa masakra jest. No więc tymczasem
Tytuł odcinka 287 Mięso
Reżyseria Patrick Yoka
Scenariusz Aleksander Sobiszewski, Patrick Yoka, Katarzyna Sobiszewska
Premiera 30 kwietnia 2008
Odcinek o tym, że zbliżają się srebrne gody Paździochów. Postanawiają urządzić przyjęcie. Gwoździem imprezy ma być mięso z wielkiego „świniaka”. W związku z całą sytuacją Ferdek dostaje też fiksacji na punkcie mięsa i namawia Halinę również do wyprawienia rocznicy, na której będzie tyle mięsiwa, ile tylko się da.
Odcinek dziwny. Z gatunku tych, że nie jest tak, że dobrze albo niedobrze. Często to się zdarza odcinkom, które są oparte na jednym w kółko powtarzanym pomyśle, przez co momentami mogą się wydawać irytujące. Tutaj jest to mięso, mięso i mięso, ale ogólnie to „siedzi” w fabule, bo Ferdek ma być w tym właśnie irytujący. Na szczęście całość ratują śmieszne teksty, np. dyskusja Ferdka z Marianem o jakości mięsa „wczoraj i dziś”, z której dowiedziałem się, że w PRL-u parówka to był delikutas. No i Boczek w swoim żywiole, bo wszystkie odcinki, w których Boczek przejmują pałeczkę są w tych momentach śmieszne. Jak prawdziwy cwaniak mogę dać piątaka, czyli 5/10. Nawiązania do horroru: w zasadzie tylko ostatnia scena, ale w kanibalistycznym klimacie, demoniczna Paździochowa, która zacznie od „tego”, wypada tak, że mogłaby spokojnie nadawać się do rodzinki Leatherfacea.
Tytuł odcinka: 316 Skowyt
Premiera: 28.10.2009
Reżyseria: Patrick Yoka
Scenariusz: Aleksander Sobiszewski, Patrick Yoka, Katarzyna Sobiszewska
Jest to odcinek, w którym wszyscy mieszkańcy kamienicy poza Ferdynandem zaczynają zachowywać się jakby żyli na średniowiecznej wsi. Ferdek nie wie czy mu to się śni czy może oszalał, tymczasem „średniowieczne” zachowania jego znajomych nasilają się. Boczek uderza w konkury do Mariolki, Halina szykuje się do wesela córki, natomiast Marian jako ksiądz, egzorcysta i łowca wampirów i wilkołaków w jednym, tropi po wsi (czyli po kamienicy) rzekomo grasującego likantropusa nosferatusa.
Chyba wypada zacząć, od tego, że ten odcinek powszechnie uważany jest za jeden z najgorszych w całej historii serialu. Ponoć nie wiadomo, o co w nim chodzi, jest dziwaczny, zupełnie nie typowym klimacie tego sitcomu a na dodatek nudny. Moim zdaniem te zarzuty wynikają z tego, że jak to czasami bywa w odcinkach, za które odpowiada przede wszystkim Patryk Yoka, cała fabuła podporządkowana jest pewnej społecznej tezie/poincie (będącej w teorii błyskotliwym spostrzeżeniem społeczno socjologicznym), a cała przedstawiona historia to po prostu jej manifestacja. Czasem to się nawet udaje (jak np. w „Euro koko”), a czasami akcja odcinka okazuje się po prostu „od czapy”. O ile więc mogę się zgodzić z zarzutami, że odcinek jest „nie w klimacie”, „że jest dziwaczny”, że „zbyt abstrakcyjny” i rozumiem, że może być nie zrozumiały, to na pewno nie uważam, żeby był nudny.
I nawet osobiście dość lubię ten odcinek. Przede wszystkim, jeśli przymknąć oko na konwencję, to nie ma tu absolutnie żadnej zbędnej sceny. Mało tego! Historia rozwija się w sposób niesamowicie przemyślany i z bardzo fajnym kreowaniem suspensu i tajemniczości. W pierwszej scenie dostajemy nocną kłótnię małżeństwa Kiepskich, że „od Haliny jedzie czosnkiem”, co niby jest jeszcze w standardowym klimacie, ale już po chwili dostajemy Paździocha w szlafmycy, który przy akompaniamencie potępieńczej muzyki, stwierdza, że „ co ma wisieć niechaj wisi”! Dalej już wszyscy zaczynają mówić parodią staropolskiego, Paździoch pyta czy Mariolka jest „nienapocęta”, bo przecież nosferatus likantropus Est!, potem stylizowany na wiejskiego bogacza rzeźnika, pozbawiony zęba Arnold Boczek (Leizer Wolf?!) uderza w konkury do Mariolki/Rebeki a raczej przedstawia swoją kandydaturę coraz bardziej zdezorientowanemu Ferdynandowi, a na koniec to już full psychodela: Halina z warkoczami przędzie na kołowrotku koszulę na noc poślubną, w oknie kamienicy pojawia się wielki wilkołak a Marian przebrany jak Van Hellsing próbuje go upolować z samopałem w jednej ręce i Necronomiconem w drugiej. Do tego mamy twist jak w rasowym horrorze. Taka fabuła może i jest niemożebnie głupia, ale na pewno nie nudna. Plusem są też wszystkie niby staropolskie odzywki z kultowym „jajcowie jego wedle krzaków się poniewierali” na czele.
Oczywiście odcinek nie jest jakiś za…isty. Przede wszystkim stężenie absurdu jest faktycznie trudne czasami do zniesienia, klasycznych klimatów nie ma w ogóle, do tego jest dysonans poznawczy między „jesienią z d..py średniowiecza” a kamienicą z całym jej wnętrzem i nowoczesnym sprzętem (do tego staropolska przyśpiewka o euro i dolarach? Plizz). Dodać należy też, że Mularczyk gra po prostu beznadziejnie, na szczęście Kipiel Sztuka bardzo daje radę a Kotys i Gnatowski wymiatają niemożebnie.
Nawiązania do horroru? Całkowite. Odcinek to jeden wielki horror z mrocznych wieków. Jajcowie wedle krzaków, ludzka wątroba na dywanie i Paździoch w płaszczu i z Necronomiconem tropiący nosferatusca licantropusa. Wszystko to okraszone mroczną muzyką i potępieńczym wyciem. Klasyka gotyckiego horroru ala Kiepscy.
Ten odcinek trudno jest ocenić. Jeśli ktoś nie jest nastawiony na eksperymentalne odejście od standardowych klimatów serialu, to ten odcinek pewnie oceni na 1 albo i 0. Dodatkowo niewątpliwie w metaforze i budowaniu fabuły pod tezę autorzy scenariusza i reżyser poszli o wiele za daleko i dlatego znany i lubiany klimat po prostu zgubili (czyt. olali) a zaserwowali coś, co przez swój zbytni surrealizm może być dla niektórych niestrawne. Subiektywnie rzecz biorąc, lubię jednak ten odcinek od czasu do czasu sobie odświeżyć. Dzieje się dużo, wszystko to jest spójne, historia rozwija się znakomicie i wedle prawideł dobrze zbudowanej fabuły z mroczną tajemnicą w tle, staropolskie gadki w wydaniu mieszkańców Ćwiartki 3/4 potrafią rozśmieszyć a zagubienie Ferdka oraz Gnatowski i Kotys nawet w tak dziwacznych rolach rozśmieszyć potrafią na pewno. Stawiam „bezpieczne” 5/10.
Tytuł: 326 Tamten świat
Reżyseria: Patrick Yoka
Scenariusz: Aleksander Sobiszewski, Patrick Yoka, Katarzyna Sobiszewska
Premiera: 24 marca 2010
Odcinek, w którym do Ferdka dzwoni…..zmarły wujek Władek, z zaświatów, w celu wyegzekwowania rozliczenia się z danej mu obietnicy. Jak nietrudno się domyślić obietnica dotyczy wódki. Okazuje się, że żeby ją spełnić, Ferdek musi udać się w zaświaty. Odcinek, no trzeba, powiedzieć ma fajny pomysł wyjściowy. I taki z morałem. Pamietające najważniejsze obietnice to te dane po pijaku. Konsekwencje niewywiązania się mogą być straszne. W sumie odcinek dość fajny, ma jakby trzy części: telefony od Władka i męczenie du….szy (sporo niezłych tekstów, fajny pomysł), rytuał przeniesienia (tu troszkę wiało nudą) i zaświaty (tu znów śmiesznie, zwłaszcza, gdy Ferdek….postanawia wrócić jako handlarz i opowiada Halince, co należy zabrać na tamten świat, np.” ciepłe gacie”)
Odcinek bez rewelacji, pomysł wyjściowy i finał bardzo przypadł mi do gustu, środek trochę wiał nudą, ale ogólnie takie 5,5/10. Nawiązania do horroru: zaświaty, w których brakuje wódki to wizja piekła gorsza od tej w drugiej części Hellraisera.
Jeden komentarz
Uwielbiam odcinek „Skowyt” – jeden z najlepszych jaki widzialam, a ogladam Kiepskich od dziecinstwa! Tylko amatorzy moga nie lubic takich odcinkow, ci co od niedawna zabrali sie za Kiepskich..
Nastepnym odcinkiem ktory bardzo lubie jest „Zimne nozki”, oraz ten odcinek w ktorym kiedys w mieszkaniu Panstwa Kiepskich jakis chlop sie powiesil (tam gdzie byly 2 dziewczynki Biernackie – Pazdzioch). Bardzo nastrojowy klimat, uwielbiam odcinki o duchach,zjawach itp.;)