Strasznie dużo rzeczy do zrecenzowana mi się nazbierało. Nadrabianie zaległości powinienem zacząć od drugiego sezonu Stranger Things. Raczej większość naszych czytelników spodziewałaby się lub oczekiwała właśnie tego. Ja sam po sobie raczej też się spodziewałem.
Ale nie.Najpierw padło na nowy horror pod tytułem Voodoo. Można jednak nie traktować tego tekstu jako recenzję, ale jako ostrzeżenie bardziej. Albowiem przed tym filmem trzeba ostrzec. Często przy filmach, które mi się nie podobają powtarzam ten dowcip ze Sprzedawców „co to jest dobry talerz z niczym?”. W przypadku Voodoo powinienem go jeszcze sparafrazować albowiem jest to zły talerz z niczym. A nawet gorzej. Jest to fatalny talerz z……(tu inny dowcip -Stanisława Tyma. „-Pomyśl pan jedną literę.-G- Jest pan blisko XD).
I nie- nie jest usprawiedliwieniem to, że jest to film baaaaaaaardzo nisko budżetowy (bo jest). Wykonanie da się znieść, wszyscy tu lubimy odpowiednio złe filmy. Nie chodzi też o to, że od pewnego momentu film jedzie po bandzie, jak rozumiem z zamiarem szokowania – nie będę tu opisywał poszczególnych scen, ale uwierzcie momentami jadą grubo (Musicie to zobaczyć sami. Not). Przeżyliśmy bowiem też, z poczuciem, że obejrzeliśmy dobry filmy, obrazy naprawdę szokujące- jak np. koreański The Butcher, który jest na swój sposób….poruszający (nie wierzę, że to napisałem).
To wszystko dałoby się przeżyć, gdyby Voodoo miał odrobinę sensu. A nie ma.
Oczywiście fabuła jest pretekstowa. Tzn. w takich filmach zwykle jest pretekstowa. Czasem udaje, że taka nie jest, a czasem nie. Ale w czasie seansu Voodoo to w ogóle miałem wrażenie, że nawet nie udaje, że w ogóle jest. W sensie, że istnieje. Tzn.jakaś młoda dziewczyna dokądś tam wyjeżdża do rodziny czy coś, na wakacje i chyba celem uspokojenia sumienia bo miała romans z jakiś facetem, którego żona była kapłanką voodoo, czy coś. Nie ma to większego znaczenia, bo cały ten fabularny zamysł nie ma specjalnego osadzenia w akcji. Nie wciąga. W filmie chodzi o to, że nasza bohaterka filmuje całą swoją wycieczkę, a skończyć się ma ona w piekle (ze względu na klątwę rzuconą przez wspomnianą żonę, czy coś). Cała tzw. fabuła ma zatem doprowadzić do końcowej pojechanej, brutalnej, obrazoburczej i piekielnej sceny.No i doprowadza. Tylko, co z tego? Zanim odpowiem na to retoryczne pytanie (odpowiadanie na retoryczne pytania ma właśnie tyle sensu, co ten film), skoro już jesteśmy przy fabule, napiszę, że na końcu filmu jest jeszcze bieda-twist, który mógłby być zaskakujący dla pokolenia, które takimi twistami dałoby się zaskoczyć jako czymś nowym, gdyby akurat nie było zajęte mdleniem na wczesnych koncertach Beatlesów.
No więc, gdy dochodzimy do kluczowej sceny ” z kamerą wśród piekieł”, która jest rozciągnięta do 1/3 filmu, mimo dość sporej pomysłowości w przedstawianiu chorych wizji, które są naprawdę wykręcone i brutalne, nie robi to specjalnego wrażenia, a na pewno nie takie jak powinno. Nie chodzi o low budgetowe wykonanie w stylu gumowy diabeł i paper mache na ścianach, ale realizację w stylu zamku strachu zorganizowanego przez ludzi z zapałem, ale bez doświadczenia i talentu.
Tu aż się prosi o drugi greps ze Sprzedawców, czyli parafrazę dowcipu o Władcy pierścieni. Otóż bohaterka nasza idzie, idzie, z boku wyskakują upiorne upiory, robią aaaaaaaaaa, łapią ją za kostkę i włosy, puszczają ją, ona idzie, łaaaaaa, mordy w pałąk, chwytanie za włosy, przystanek tortura, łaaaaaaaa, wrzeszczymy, pałąk, przystanek tortura, idziemy dalej.
I faktycznie wygląda to nie na piekło, ale na zamek strachów, gdyż większość atrakcji tylko się wygina, charczy i krztusi, a jak złapią bohaterkę to ją przywiązują, żeby pocharczeć i po krztusić wokół związanej, a potem ją odwiązać żeby szła dalej. No, jest parę przystanków na tortury, typu przypalanie i karmienie wnętrznościami matki, a nawet na jedną torturę psychiczną czyli wspomnienie molestującego wujka, ale jak widać z tego, co opisałem nie jest to specjalnie odkrywcze, a poza tym wiadomo, że zaraz idziemy dalej i łaaaa, charczymy i morda w pałąk. W sumie nie wiadomo do czego to ma zmierzać. No, na końcu okazuje się do czego- do spotkania z gumowym gospodarzem papierowego zamku strachów, który zabiera się za torturę ostateczną i już wiecie jak bardzo się tu wysilili z oryginalnym pomysłem. No i na koniec do bieda twistu.
Całość jest w konwencji found footage zrealizowanej w najgorszy z możliwych sposobów tj. w taki sposób, że widz, co 5 sekund (serio!) musi się zastanawiać kto to kręci i po co. Zdarza się, że konwencja ta, mocno wyświechtana, trzyma się kupy i jest uzasadniona. Tu- całkiem nie.
Wszystko to sprawiało, że na kolejne sceny reagowałem ciągłym „co ja pacze”, ale nie ze względu na ich pomysłowość, brutalność czy szaleństwo (to jest, I give you that), ale przez to, że ciągle zamiast wywoływania grozy, strachu lub obrzydzenia, wywoływały u mnie śmiech (wiem, nie najlepiej to o mnie świadczy). No beka po prostu. Byłoby lepiej gdyby tego tak nie rozciągali a ograniczyli do kilku mocnych scen, ale jak 17 raz oglądasz morda w pałąk-łaaaa-przystanek tortura, wiedząc, że bohaterka zaraz pójdzie dalej po to samo, to zostaje ci jedynie coś pomiędzy meh a hahahah.
No więc odpowiedź na retoryczne pytanie; „no i co z tego?: odpowiadam- nic (pomyśl Pan jedną literę….). W tym filmie o nic nie chodzi. Serio. Albo nic z niego nie zrozumiałem.