SEA BEAST – TROGLODYTA
Śmierć może mnie dopaść nawet podczas połowu ryb i sikania przez burtę. Tego nauczyłem się w trakcie trwania filmu i chociaż od dziecka to rekiny były moim najgorszym (co z resztą już wiecie) koszmarem, ten obraz dołożył swoją cegiełkę do tego, bym nigdy nie właził do wanny. Przynajmniej solo.
Nowy gatunek morskich kacapanów, który z dzikością morświna i umiejętnością wtapiania się w krajobraz poluje na żeglarzy, niczym glonojad przywarł do spodu statku rybackiego, by skorzystać z darmowej przejażdżki na ląd.
Wodna bestia, o uroku osobistym godnym mojej pani psycholog, pluje paraliżującym śluzem, skacze po drzewach i zagryza kogo popadnie, niezbyt przejmując się ostrzałem z broni palnej. Na drodze jaszczuropodobnej rasy staje krnąbrny kapitan małego statku, który wraz ze swą córką oraz pomagierem (boyfriendem córki notabene), musi oczyścić pobliskie wody i brzegi z zielonoskórego zagrożenia.
Żadnej rewelacji tutaj nie ma i na próżno możecie jej szukać.
Fantastyczne plenery? Nyśt.
Fajne efekty? Średniawo.
Gra aktorska? Bedzie jedzie
Dlaczego więc ogląda się to tak przyjemnie? Wali mnie to, ważne, że całość jest niezła i chociaż nie wywołuje większych emocji, potrafi zaciekawić i pozostawić miłe wrażenie.