HATCHET
–
TOPÓR
Wiem, że wy, parszywcy uwielbiacie filmy z zabójcami, którzy bez litości masakrują młodzież używając do tego zardzewiałych wideł, heblowanych desek oraz trucheł kotów.
Ja natomiast nie przepadam za typowymi slasherami w stylu „Halloween”, tak więc miło jest mi stwierdzić, że na recenzowanym tu filmidle bawiłem się całkiem zacnie i nie musiałem podczas seansu szukać zastępczych wrażeń… mówię oczywiście o kostce rubika.
Historia tu przedstawiona zaczyna się niesamowicie stereotypowo.
Istnieje pewne miejsce w mrocznym lesie, w którym dziwny, zniekształcony chłopiec zjednoczył się z przodkami w akompaniamencie wrzasków, ognia oraz dźwięku topora wbijającego się w czaszkę.
Lata później, gdy emocje opadły, a ściółka ramie w ramie z grzybnią zapanowała nad okolicą, nastolatkowie znający złą sławę tego miejsca wyruszają z przewodnikiem żądni strachu, grozy lub po prostu z nudów.
Szybko okazuje się, że dzieciaczek wciąż dycha, a na domiar tego zmężniał tak, że potrafi gołymi rękami rozerwać twarz przeciwnika oraz pourywać kikuty.
Czekacie na jakieś ciekawe zwroty fabularne? No to chyba cycki was pieką, bo żadnych tutaj nie uświadczycie.
Czemu więc tak fajnie mi się przy tym siedziało? Ponieważ sceny gore z nawiązką rekompensują sztampowość… tyle i aż tyle.
Nieprędko do tego wrócicie, ale amatorzy slasherów powinni być usatysfakcjonowani.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: