Dawno nie było recenzji jakiegoś serialu na naszym blogu i właśnie trafiła się okazja. I to okazja znakomita. Bo brytyjski serial Terror jest serialem znakomitym. Był zapowiadany z góry jako hit sezonu. Pierwsze recenzje były bardzo entuzjastyczne. Kolejne z resztą też. Niestety, choć bardzo byśmy chcieli wykazać się wrodzoną przekorą i nonkonformizmem, to nie da się, no k***a, nie da się.
Terror jest w bowiem w zasadzie serialem bezbłędnym (choć pewnie nie wszystkim może się spodobać, nie żebyśmy to rozumieli).
Historia jest jednocześnie prosta i wciągająca. Ma w sobie wystarczająco dużo żeby zbudować maksymalnie angażującą historię i nic, co by ją niepotrzebnie skomplikowało. Wyraźnie czuć literacki, i to najwyraźniej bardzo dobry, pierwowzór (tak, tak jest książka i trzeba będzie po nią sięgnąć). Terror opowiada o historycznej wyprawie dwóch statków HMS Erebus i HMS Terror. Śmiałkowie stanowiący załogi statków, pod przywództwem Sir Johna Franklina i Sir Francisa Croziera (starych wyjadaczy wypraw arktycznych), wyruszyli w poszukiwaniu przejścia północno-zachodniego, czyli wielce pożądanego sposobu opłynięcia Ameryki od północy, celem szybszego dostania się do Azji. Statki nigdy nie wróciły do portu macierzystego. Ani z resztą żadnego innego. Z czasem zaczęły ruszać wyprawy ratunkowe, potem już tylko mające wyjaśnić, co się stało z Erebusem i tytułowym Terrorem. Strzępki tego, co po drodze usłyszano lub znaleziono rodziły tylko więcej pytań niż odpowiedzi i stawały się pożywką dla sensacyjnych domysłów i fantazyjnych i pełnych grozy spekulacji na temat losu marynarzy. Tyle historia. Serial zaczyna się utknięciem dwóch statków w lodzie i od tej pory załogi muszą stawić czoła wszystkiemu, co „oferuje” Arktyka, wraz z tym, co o niej wiemy i tym, co o niej nie wiemy (a zwłaszcza czego nie wiedziano jeszcze w czasach, o których opowiada serial- i tu wkracza siła fikcji, czyli tzw. magia kina).
W mojej ocenie jest to perfekcyjny punkt wyjścia dla scenariusza dzieła grozy. Zawsze byłem fanem wszystkich niewyjaśnionych zagadek i tajemnic, które zaistniały w rzeczywistości, przeczytałem masę książek na ten temat (wiecie, tajemnice piramid, Trójką Bermudzki, Eksperyment Filadelfia, ekspedycja Diatłowa) i sądzę, że nie jestem jedynym, którego to fascynuje. To ten rodzaj tajemnicy rzeczywistej, wiemy, że częściowo to nie jest fikcja, bo coś się wydarzyło, ale nikt nie wie co. Wszystkie znaki na niebie ziemi wskazują, że coś strasznego.,a na pewno tajemniczego. Takiego, co sprawia, że z jednej strony chcemy poznać tajemnicę, z drugiej obawiamy się całej prawdy i ukrytej w niej grozy. Pozwala to działać wyobraźni, a tak jak wiadomo jest najlepszym straszakiem. Jest w tym coś Lovecraftowskiego i Carpenterowskiego. I taki też jest Terror.
Ten fabularny punkt wyjścia pozwala budować historię, a wraz z nią grozę z niej wynikającą wokół tego, z czym przyjdzie mierzyć się załogom Terroru i Erebusa. A groza wylewa się tu z każdego aspektu rzeczywistości. Bohaterowie muszą się mierzyć z najcięższym aspektem natury na tym globie, z zimnem (np. dowiedziałem się, że np mróz może prowadzić do….eksplozji zębów, auć), zwierzętami, z tubylcami, o których nic nie wiedzą, z takimi urokami marynarki jak szkorbut czy inne choroby, z zagrożeniem naturalnym i nadnaturalnym (w końcu to jednak trochę horror), z zagrożeniem z zewnątrz, ale także, a może nawet przede wszystkim, zagrożeniem wewnętrznym, czyli samymi sobą. Ktoś kiedyś napisał coś o tym, że ekstremalne sytuacje (a w Terrorze jest tak ekstremalnie że bardziej już nie może) pozwalają oddzielić bohaterów od tchórzy. Terror zaś jest bliższy poetyce „będzie gorzej niż w Hamlecie”, która z resztą jest bliższa rzeczywistości i pokazuje, że takie sytuacje pozwalają oddzielić psychopatów, od tych, którzy tych psychopatami zostaną chwilę później. Każda godzina w nieprzyjaznej rzeczywistości, nomen omen, Terroru, przesiąknięta jest poczuciem wahającym się od ciągłego napięcia do dławiącej grozy, a głównie poczucia narastającego szaleństwa.
Praktycznie przez cały serial historii udaje się utrzymać suspens i poczucie zagrożenia, a dzięki talentowi reżyserskiemu, nawet z pozornie drobnych sytuacji, udaje się ten suspens wycisnąć. Lekki spoiler, lekki spoiler, lekki spoiler. Na mnie np. największe wrażenie zrobił odcinek, w której obóz załogi Terroru, otoczony mgłą, w której nie widać nic na metr, oczekuje ataku plemiona eskimoskiego (który, jeśli do niego dojdzie, na pewno skończy się rzezią jednych lub drugich, a najprędzej obu stron), a jednocześnie, w tym czasie w tym samym obozie narasta atmosfera buntu. W tej sytuacji, ktoś nieopatrznie, z pominięciem chain of command, podejmuje decyzję o wydaniu ze zbrojowni kilku karabinów. Napięcie sięga zenitu, a wszyscy bohaterowie, a wraz z nim widz, zaczynają siedzieć jak na beczce prochu. Wszystko to jest poprowadzone kapitalnie. Taki sytuacji w serialu jest bardzo dużo. A w tym czasie do akcji miesza się zagrożenie nadnaturalne, w najlepszych tradycjach……., nie powiem jakich, bowiem Terror bardzo długo potrafi również zbudować grozę wokół tajemnic i tego, co nieznane. Kolejny plus.
Całą jednak historię i potencjalnie zaklętą w niej atmosferę można zabić fatalną realizacją, na szczęście Terror oferuje nam coś ze zgoła przeciwnego…..bieguna. Jest to bowiem jeden z najbardziej dopieszczonych realizacyjnie seriali jaki widziałem, przynajmniej ostatnio, o ile nie w ogóle.
Dużą rolę gra tu miejsce akcji, czyli coś z pogranicza historii i jej technicznego ukazania. Arktyczna przyroda i niebezpieczeństwa z niej wynikające są w zasadzie osobnym bohaterem dramatu. To, że bieguny i okolice są rewelacyjnym teatrem wydarzeń grozy wiemy już od „Przygód Artura Gordona Pyma” czy „Coś”, a że krew bardzo wdzięcznie wygląda na śniegu z pewnością od „Dead snow”, a nawet „Krwawego lodowca” czy „Yeti:Morderczej stopy”. Wszytko to jest tu doskonale wykorzystane, w szczególności dzięki wspaniałym zdjęciom. Nie wiem jak będziecie mieć wy, ale mnie się fizycznie robiło zimno na sam widok.
Reszta aspektu realizacyjnego jest tak samo dobra. Niesamowity jest walor historyczny i pieczołowitość w jego oddaniu, i uwaga, nie mam tu tylko na myśli takich rzeczy jak naprawdę genialne kostiumy czy elementy scenograficzne w postaci doskonale oddanych statków, ale także, a może przede wszystkim, role napisane w sposób (mogę się nie znać, ale to się czuje) doskonale oddający sposób postępowania określonych ludzi w określonych czasach, zasady którymi ludzie ci się kierują (bądź nie), demony, które nimi targają, obawy które żywią i pragnienia, które ich napędzają. Świetnie podkreślają to bardzo celne, przekonujące i żywo osadzone „w epoce” dialogi, np. doskonale oddające relacje między kapitanami, kadrą oficerską a załogą niższego szczebla (Przemowa kapitana przy szubienicy! Albo scena, w której załoga chce nakłonić go do ….hmm…złamania pewnych swoich zasad). Od razu widać kto tu jest kim i….dlaczego.
Bardzo dobrze napisane role zostały udźwignięte przez świetnie grających aktorów. Jared Harris i Ciaran Hinds (kapitanowie) dają tu naprawdę popis precyzyjnego aktorstwa, z doskonałym wyczuciem roli, naprawdę powalającego odczuć (niekiedy bardzo trudne) relacje między nimi, między nimi a załogą, a także…..z samymi sobą. Pozostali aktorzy wcale im nie ustępują, żeby wspomnieć chociaż Tobiasa Menzenies w roli Jamesa Fitzjamesa czy Adama Nagatisa w roli Cornelisa Hickeya.
Podsumowując, wszystkie pochwały dla Terroru, w ogóle nie zostały przesadzone. Jest to bardzo klasyczna historia grozy opowiadająca o mierzeniu się człowieka z…Terrorem: przyrody, innych ludzi, wewnętrznych demonów i tajemniczego zagrożenia nadnaturalnego, z której pierwowzór literacki, rewelacyjna realizacja i świetne aktorstwo, pozwalają wydobyć cały, najwyższy możliwy potencjał, przejawiający się przede wszystkim w nieustającym suspensie i gęstym, tajemniczym i ciężkim klimacie oraz poczuciu wszechogarniającego zagrożenia. Zagrożenia pochodzącego ze wszystkich możliwych źródeł jakie tylko może odkryć lub wymyślić na niezbadanej tajemniczej Arktyce, bogata wyobraźnia utalentowanych twórców.
Polecam bardzo mocno.