Będzie to dla mnie chyba najtrudniejsza do tej pory recenzja. Dokonałem już na tym blogu w jednej z recenzji coming outu jako psychofan „Nie z tego świata”, co oznacza mniej więcej tyle, że mimo, że dostrzegam iż ten serial jest pełen wad, ostatnio trochę przynudza, to i tak darzę go takim sentymentem i uwielbieniem, że chyba już na stałe pozostanie moim najważniejszym i ulubionym serialowym doświadczeniem (w perspektywie long-term, ponieważ w kontekście, jak to się mawia w fizyce, oddziaływań lokalnych to często co innego jak: Daredevil, Stranger Things, Homeland, House of cards i w zasadzie wszystko, co aktualnie, w danym czasie oglądam).
Jest to serial, który zawsze będę lubił, obojętnie jakby się zmieniał poziom, i mimo, że może czasem nie oddziałuje tak silnie i nie bawi tak bardzo jak niektóre inne, to chyba najbardziej wrył się w moją geekową świadomość, najbardziej buduje przywiązanie i będę z pewności do niego wracał, nie ma szans, żeby o nim zapomnieć (co może dotknąć nawet najlepsze seriale, które ogląda się z ogromną fascynacją, ale w zasadzie tylko dwa razy-pierwszy i ostatni).
Ale po kolei.
Po krótce, wszyscy wiedzą, że serial opowiada losy dwóch braci, których życiową drogą jest polowanie na wampiry, wilkołaki, demony, duchy, strzygi, południce, wendingo, zombie, kappy, banshee, tengu, lewiatany i kontrolerów ZUS-u. Taki jest punkt wyjścia idealnie nadający się do formuły „potwór tygodnia” (mnie się wydawało to podobne do pewnych aspektów klimatu „Z Archiwum X” więc od razu duży plus), i jest to też osią akcji pierwszych sezonów. Od pewnego momentu serial nie rezygnującac do końca z tego punktu wyjścia zbacza w kierunku motywów wojny między piekłem a niebem, która już w kolejnych sezonach do samego końca otwiera nowe fronty, w tym te najgrubsze włącznie z przełamywaniem pieczęci (zawsze muszą być jakieś pieczęcie do przełamania!) stanowiącym wstęp do apokalipsy, bitwą o dusze czyścowe, czy też wzywaniem na pomoc jednostek do zadań specjalnych tj. oddziału kryptonim „Czterej jeźdźcy”. Z kolei ta część serialu naprawdę bardzo wiele zawdzięcza (to dla mnie już plus ogromny!) podpatrzeniu stylistyki, motywów i pomysłów z serii komiksowej „Lucyfer” Mike’a Carreya (tak tej, na podstawie której powstał inny serial, nie mający z pierwowzorem nic wspólnego), którą, a zwłaszcza tytułową jej postać oraz jej źródło sięgające z kolei innego komiksu będziemy musieli opisać osobno (w świecie „graphic novels” to swoisty fenomen).
Tyle tytułem fabuły, niektóre sposoby jej rozwijania są bardzo ciekawe, inne mniej, jak to w TV Shows, zwłaszcza mającym tyle sezonów (aktualnie już 12!)
Może najpierw od minusów.
Serial nie jest tak możliwie „obiektywnie” rewelacyjny, nie stanowi jakieś nowej jakości czy to budżetowej i w zakresie rozmachu (Gra o Tron), realizacyjnej (Daredevil), suspensowej (House of Cards, Homeland) czy scenariuszowo-aktorskiej (Breaking Bad). Momentami też przynudza po prostu, jako że jest długi i motywy się powtarzają. Ot taki solidny tasiemcowy TV-Show do wracania przed TV o określonej porze.
Skądinąnd niewyśrubowanie jakości w ostatecznym rozrachunku wyszło serialowi na dobre o tyle, że w zasadzie powszechnie ocenia się, że określony swój poziom utrzymuj do końca, bez rażących dołów – np. w przeciwieństwie do American Horror Story- co okazuje się, z punktu widzenia głównych zalet tego serialu, okropnie istotne.
A główną zaletą tego serialu jest…(uwaga bo to będzie odkrycie na miarę: amerykańscy naukowcy odkryli)
…umiejętność zdobywania serc widzów, ha! Wszyscy twórcy seriali daliby się pokroić za to, ale nikt z nich nie wie jak to zrobić. Ale ja wiem. Ponieważ byliście odpowiednio (nie)grzeczni w tym roku, to wam powiem.
Otóż od początku istnienia zjawiska zwanego serialem, chodziło w nim o wytworzenie świata przedstawionego w sposób powodujący ochotę wracania jakby „do siebie”. Wcale nie chodzi o to, żeby z powodu nadmiaru suspensu ledwo wytrzymać z podniesionym ciśnieniem do końca odcinka, a potem ufff, nie chcieć przeżywać tego drugi raz, lub w ostateczności wrócić po ochłonięciu, czyli najwcześniej za miesiąc. To musi być tak jakby w ostatecznym rozrachunku element naszego codziennego życia.
Stąd popularność wszelkich szmir spod znaku: „a co słychać u Pani Bożenki? A wie Pani, jej córka ma nowego kawalera” czy też „jakże strasznym mężczyzną jest ten jej mąż Edek„.
Darujecie mi lekki trolling, bo oczywiście nie porównuje Supernatural do tych wszystkich mydlanych oper (choć maleńkie coś jest może na rzeczy, ale o tym za chwilę). Clou tej przenośni jest jednak taki, że w dobrym serialu, to jest takim do którego można się przywiązać, niezależnie od tego, co mówią znawcy od nowatorskich zabiegów fabularnych, czy oryginalnej narracji, powinno się móc znaleźć przyjaciół, do których się chce wracać. I dobra, dobra, nie wstydźcie się i nie mówcie, że nie, bo już dawno to przećwiczyli twórcy nomen omen „Przyjaciół”, którzy jak wiadomo fenomenem są.
Nie z tego świata ma całą plejadę bohaterów napisanych pod tą prawdę oraz scen realizujących cel zbudowania odpowiedniej więzi. Jest tu masa wątków z kategorii bromance czy klimatów rodzinnych, w tym o dużym kalibrze takiej prosto-serialowej emocjonalności (stąd lekkie jednak wcześniejsze porównanie do „operowej mydłowatości”, co jednak kompletnie nie razi ze względu na przesympatyczną ekipę)
Sama ekipa chyba jest przy tym naprawdę zgrana i podtrzymuje rodzinną atmosferę, wystarczy spojrzeć na regularne gag reele. Bohaterowie i sceny nie są tylko w tym kontekście dobrze napisane, ale aktorzy są również idealnie pod tym względem dobrani. Koniec końców założenie jest chyba realizowane wystarczająco dobrze, bo któż by nie chciał pójść na piwo z Deanem Winchesterem?
Jednocześnie serial, przy którym czujemy się jak w domu to nie tylko postacie, ale także sama konstrukcja świata przedstawionego gwarantująca odpowiednią powtarzalność wątków, dzięki czemu mamy bezpieczne poczucie ich znajomości i wracania do własnego świata, ale z drugiej strony zapewniająca na tyle duże zróżnicowanie żeby zasiadać przed telewizorem z zaciekawieniem pod tytułem „co w tym tygodniu chłopaki wymyślą”. Doskonale się tu sprawdza wspomniana na wstępie formuła „monster of the week”, która w tym serialu ma wymiar dosłowny. Doskonale też pozwala ona zagospodarować rzeszę sierot, po również wspomnianym na początku, Archiwum X.
No i przecież ogólnie fantastyka i kino grozy, czyli poetyka z gatunku -nomen omen oraz nota bene- supernatural, jest najbardziej wdzięcznym tematem na budowanie alternatywnego świata, który jest odskocznią od dnia codziennego. My, fani kina grozy i innych Gwiezdnych Wojen i wszystkie nolifowe geeki doskonale to przecież czujemy. Co więcej poetyka ta pozwala dyskontować jedną z najważniejszych zalet współczesnego serialu czyli…
…geekizm i przetwórnia motywów. Współczesny serial stał się rozrywką skierowaną do widza nieco bardziej świadomego (pop)kulturowo, produkcje są robione na bardzo już wysokim poziomie, a przede wszystkim oferują zabawę intertekstową, dla osób ogarniających bardziej aktywnie wytwory współczesnej rozrywki, w tym książki, komiksy, kultowe programy TV i- oczywiście- inne seriale.
W horrorze, ostatnim chyba po śmierci westernu kinie bezczelnie gatunkowym, takie wykorzystywanie zgranych motywów nie jest nie tylko wadą, ale wręcz jest jednym z najważniejszych dla jego fanów źródeł radości z obcowania z tym gatunkiem. Supernatural i to zjawisko wykorzystuje w sposób szalenie zabawny. Co chwila cytuje inne horrory, czy seriale (nie raz dosłownie, gdy np Dean się pyta „nie naoglądałeś się czasem za dużo Hellraisera?” czy coś w podobie), cytuje klasyczne motywy (sól, pułapki na demony, żelazo), cytuje komiksy, cytuje sam siebie albo podejmuje grę z fanami starego dobrego rocka (to ja ! to ja!), np. gdy bohaterowie przedstawiają się nazwiskami gwiazd muzyki (agent Ossbourne jest oczywisty, ale komu bez google mówi coś już np. agent Sambora, albo jeszcze bardziej agent Anderson?). Ponadto cała ta meta zabawa momentami przyjmuje wymiar wprost niesłychany jak np. w odcinku, w którym Sam i Dean trafiają do świata telewizji, co owocuje jedną z najzabawniejszych scen od czasu, gdy Enrico Pallazo zaśpiewał hymn USA, czyli Deanem Winchesterem mówiącym po japońsku w jakimś programie typu Takeshis Castle. W ogóle przewrotność niektórych pomysłów jest pod tym względem oszałamiająca, jak choćby w tym odcinku, w którym Jared Padalecki i Jensen Ackles grają Sama i Deana grających Jareda i Jensena (what are you polish now?) czy głośnym już odcinku 200, w którym twórcy jak nikt chyba nigdy dotąd podejmują aż tak otwartą polemikę z fandomem a jednocześnie składają mu wspaniały hołd.
Ten cały serialowy geekizm sprawia, że serial mocno potrafi się wryć w świadomość fanów gatunku, także przez swoją memotwórczość. No bo powiedzmy sobie szczerze co np. nam dał House of Cards oprócz obecnej pierwszej pary? Trochę lepiej jest z Grą o Tron bo już w powszechnej świadomości wiadomo, że wszyscy umrą a najszybciej twoi ulubieni bohaterowie, John Snow repetuje w gimnazjum bo wciąż nic nie wie, karły mogą być bardzo atrakcyjne, a ta jedna pani co ma bardzo długie imię ma też bardzo ładne…. Ostatecznie na tym polu jakoś wypada też Breaking Bad, z tym, że biedny Werner chyba przewrócił się w grobie, gdy dowiedział się, że Nobla dostał nie za zasadę nieoznaczoności czy tam inne niewiadomo-co z mechaniki kwantowej, ale za najczystszą metę na zachodnim wybrzeżu.
Supernatural zaś- z zastrzeżeniem oczywiście, że dla fanów gatunku- oferuje całą kopalnię symboli do przyswojenia, od fantastycznego motywu muzycznego na midsezon, przez Baby. Model, ’67 Chevrolet Impala, dla której porzuciłem swoje marzenia o Delorianie (ostatecznie do ślubu musiałem sobie wyszukać coś najbliższego do znalezienia na polskim rynku, ale jaki kraj taka impala), jerk, bitch, idjits, saving people, hunting things, family bussines i wiele innych.
Ostatecznie nie może dziwić, że Supernatural doczekał się aktualnie najsilniejszego serialowego fandomu.
Do którego ja się muszę w końcu zaliczyć i pojechać na jakiś konwent.
A do tej pory czekam na możliwość powrotu w 13 sezonie do świata Supernatural. Mojego świata.
Aha. Poza tym serial jest cudownie bezpretensjonalny i oferuje wiele cudnych scen jako choćby https://www.youtube.com/watch?v=CF_ODNkAQHg. A pierwsze pięć sezonów stanowi rewelacyjnie zamkniętą całość i ta historia to jedna z najlepszych rzeczy jaka się ostatnio przydarzyła telewizji.
http://horroryonline.pl/serial/nie-z-tego-swiata-supernatural/4
6 komentarzy
Jako osoba, która Ci ten serial przedstawiła i oglądała z Tobą każdy odcinek, nie mogę się nie zgodzić z tą recenzją;)
Dodam jednak coś od siebie. Po pierwsze serial zbudowało pierwsze 5 sezonów. W recenzji na blogu horrorowym zabrakło wspomnienia o tym, że pierwsze odcinki były nawet straszne. No i wspaniale budowały napięcie i okrywały karty przed tym co ma nadejść. Gdyby ten serial skończył się na 5 sezonach szczerze bym go uznała, za jeden z najlepszych seriali jakie oglądałam. A tak to jest jednym z ulubionych, ale obecnie to już aczej gulity pleasere. Trochę mi brakuje tych czasów, kiedy…..
SPOJLER ALERT
najstraszniejszym wrogiem był demon, główny bohater mógł umrzeć a najgroźniejszą konsekwencją zdarzeń apokalipsa. Niestety, ale teraz brakuje tak naprawdę jakiegoś realnego zagrożenia, przez co trudno się zaangażować i przejmować przebiegiem zdarzeń.
KONIEC SPOJLERÓW
Ten fandom jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem tego serialu. Oglądalność nie jest raczej porażająca ale fani są totalnie pokręceni na punkcie SPN. Gdyby nie oni może by zakończono serial na 5 sezonach i mógłby stać się kultowy, a tak to niestety robi się nudny.
Co do ekipy – to cudowne jak aktorzy dbają o swoich fanów. Uwielbiam ich wszystkich, ale co do aktorstwa to z głównej trójki zdecydowanie wyróżnia się Jensen Ackles. Chociaż poza planem większą sympatią darzę Collinsa i Padaleckiego, to jednak Ackles wielokrotnie udowodnił, że jest w stanie emocjonalnie udźwignąć wielką rolę. I takiej mu życzę, bo szkoda tego aktora na jeden serial. Świetny też jest drugi plan. Trudno tu wymienić wszystkich, ale w pamięć wrył się Richard Speight Jr, Jim Beaver czy Mark Pellegrino. No i oczywiście Mark Sheppard, który był tak doskonały, że obecnie wysunął się na pierwszy plan do świętej Trójcy.
A jeszcze zdradzę, że recenzent, kiedy urodziło mu się dziecko, ze wszystkich rzeczy dotyczących ojcostwa najbardziej nie może się doczekać, aż z córką obejrzy Supernaturala;)
W pełni się zgadzam, w ogóle pierwszy i drugi sezon to porcja nie tylko pięknego hołdu horrorowej ale też solidnego strachu. Takiego którego naprawdę można się przestraszyć (bloody mary! )
Pięknego hołdu horrorowej tradycji oczywiście
Super recenzja! W pełni się zgadzam. Czasem się zastanawiam czy wyłapuję wszystko. Muzyków raczej tak, ale tam jest też właśnie mega dużo z Lucyfera i Samdnana, który nota bene jest dla mnie najbardziej niesamowitym komiksem ever!
No jest tego trochę ☺
W sumie jeszcze o tylu rzeczach można by pisać- rewelacyjnym Lucyferze i Śmierci, świetnej muzyce, strasznych pierwszych sezonach, czy przekraczaniu kolejnych granic metapoziomów, jak np. książki z serii supernatural w świecie supernatural i cudownie (auto)parodystyczny odcinek na konwencie dla fanów supernatural, co już oprócz klasycznych gagów w style „no way, dude, Dean would never do that”, stanowi kolejną jakość w wymianie z jednej strony prztyczków a z drugiej buziaczków na linii twórcy-fandom