THE OTHER SIDE OF THE DOOR
–
PO TAMTEJ STRONIE DRZWI
Oto kolejna gościnna recenzja mojego przybocznego, Stanisława!
Lubicie indyjskie żarcie? Ten film jest jak takie żarcie. Coś jak nasz polski kebab z martwych płodów pod blokiem na tysiąclecia. Albo się lubi, albo nie. W przypadku pierwszej opcji dupsko będzie parzyć mocno, w końcu indyjskie żarcie jest dosyć pikantne.
W przypadku drugiej opcji – umówmy się, każdy kiedyś wpierdzielił porządnego kebsa w imię Wielkiej Polski Narodowej. Trzeba przecież mieć siłę do walki z multi-kulti i innymi, jakże niebezpiecznymi i groźnymi trendami, jak zakazany kebab w grubym cieście, czy też piwo z sokiem – jak tak można!
Ale wracając do filmu – sama historia niebezpiecznie przypomina mi Kingowski ‘Smętarz dla zwierzaków’, ale nie pierwowzór powieściowy, a kiczowaty film z 1988 roku. Ale pokrótce. Matka traci synka w wypadku i popada w bliżej nieokreśloną żałobę, lecz zamiast walić, jak przystało na porządnego człowieka, litry wódy i innych używek postanawia łyknąć o kilka tabletek za dużo.
Cóz tutaj mówić za dużo – po odratowaniu dowiaduje się, że może porozmawiać ze zmarłym dzieckiem, jeżeli się tylko uda do tajemniczej hinduskiej świątyni i bla, bla, bla…
No byłbym zapomniał! Wspominałem już, że nie wolno jej było otworzyć zamkniętych drzwi? W sumie to tylko szczegół, bo sucz i tak je otworzyła i tak. I zachwiała równowagę między zaświatami, a naszą biedną i styraną wszelkiego rodzaju atakami ziemią.
Wróciwszy do domu przekonuje się, że jej zmarły synek przywlókł swoją zatęchłą dupę za nią. Pozostałe, powiedzmy, 45 minut to schematyczna gra na otartych kliszach. Bez polotu, wdzięku, czy napięcia. Za to z wszechobecną nudą. Gdzieś tak w połowie seansu wiedziałem jak się to skończy. Pomyliłem się może do jednego szczegółu. Kebab nie był z płodów, a z przydrożnej ofiary w postaci szarego Reksia.
Całość broni się techniczną stroną całkiem zacnie. Główna maszkara jest dosyć ciekawa, lecz pojawia się szczątkowo na ekranie. Muzyka to puste tło ograniczająca się to potęgowania i tak nielicznych jump-scare’ów. Aktorstwo opiera się w sumie jedynie na znanej z The Walking Dead Sarrah Wayne Callies, która… nie powala. Werdykt jest dosyć prosty – no dupy nie urywa, a pozostawia za sobą nieznośny smak zmarnowanego czasu. Jak płonący rów po kebabie. Można było zjeść coś innego.
W trakcie seansu zrobiłem sporo drinków, co wymagało odejścia od laptopa, a mimo to nic mnie w fabule nie ominęło. Gniot to nie jest, lecz wieje nudą przeraźliwie. Jak chcecie z ziomkawi do kilku piw posiedzieć i puścić coś w tle, to będzie się idealnie nadawał. 3 piwa jak nic. Najlepiej porządnie schłodzone.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=C1HjOEubv2Y
Werdykt: