Jak już informowaliśmy na fanpagu, nasze zaległości recenzenckie w tej samej mierze dotyczą książek (i komiksów) co filmów. Napisaliśmy nawet pytanko do śledzących nasz portal, którą z książek mamy ocenić najpierw. Z całych dwóch odpowiedzi (w tym jedną jednego z naszych adminów) wynikło, że powinniśmy wziąć na tapetę „Szarego Diabła” autorstwa Grahama Mastertona.
Muszę przyznać, że tytuł ten obijał mi się o uszy od taka dawna, że podświadomie wyrobiłem sobie zdanie, jaka ta powieść jest. Pisaliśmy też już nie raz, że lubimy sobie dzielić (może trochę sztucznie) powieści Mastertona na dwa typy. Pierwszy to utwory starsze, które są kwintesencją stylu, który uczynił autora popularnym a nawet kultowym. Chodzi o książki takie jak np Tengu, Rytuał, Bezsenni czy cykl Manitou, utwory niezwykle krwawe, brutalne, w których autor korzysta z legend i wierzeń z różnych zakątków świata i których grozę manifestuje w opowieściach w bardzo fizyczny i dosadny sposób. Drugi typ to proza z późniejszego okresu (tak powiedzmy od roku 2000), w której autor sięga po bardziej klimatyczny czy „atmosferyczny” sposób opowiadania. Oczywiście mamy też w niej nierzadko do czynienia z morderczymi demonami (choć już nie tylko), ale często też więcej jest mrocznego straszenia niż gwałtownego wyrywania flaków. W książkach tego typu dostajemy też sporo kryminału czy thrillera. Doskonałym przykładem jest tutaj np.cykl Rook lub Katie Maguire. Jak to się ma do mojego wyobrażenia „Szarego Diabła” otóż tak, że wyobrażałem sobie ją jako prozę tego pierwszego typu, ale gdy zapoznałem się z datą wydania (2004 rok) zacząłem mieć lekkie wątpliwości. Zaostrzyły one mój apetyt na lekturę.
Co do fabuły, to jest ona następująca: „W Richmond dochodzi do serii okrutnych zbrodni, których policja nie potrafi wyjaśnić. Sprawca posługuje się niewidzialną szablą, nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Aby rozwikłać zagadkę, detektyw Decker będzie musiał poznać tajemnice magicznej religii z Czarnego Lądu” (opis wydawcy). Jak widać ze skrótu przedstawionej w „Szarym diable” historii, jest to powieść, która (na co niekoniecznie wskazuje data wydania) bardziej podchodzi pod pierwszy (z wspomnianych we wstępie recenzji ) typ prozy Mastertona. Powiem więcej- jest to jego kwintesencja, ów typ w zasadzie w pigułce. Mamy liczne niezwykle krwawe morderstwa, brutalne sceny mordów, demona z egzotycznej religii itd. Mamy oczywiście też śledztwo, które wobec niemożności racjonalnego go wyjaśnienia utyka w martwym punkcie, do czasu aż prowadzący je detektyw nie zacznie rozumować w bardziej niekonwencjonalny sposób no i dostajemy też oczywiście pomoc obeznanego w nadprzyrodzonych zjawiskach osobnika i ostateczną konfrontację z demonem. Czyli wszystko co tak bardzo fani Mastertona kochają, i co przyznam się, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie, gdy pierwszy raz zetknąłem się prozą tego pisarza. Przyznam się nawet, że (paradoksalnie) pomyślałem, że taki „powrót do klasyki” będzie dla mnie odświeżający, po ostatnich lekturach książek Brytyjczyka, z których większość należała bardziej do tego drugiego „klimatycznego” typu. Tego mi brakowało- pomyślałem.
Tylko, że oczywiście nie. „Szary diabeł” jest niestety potwierdzeniem często stawianego Mastertonowi zarzutu, mianowicie takiego, że jego utwory są często schematyczne. Ten jest jak najbardziej. Nie ma tu absolutnie niczego, czego byśmy już nie widzieli i to więcej niż kilka razy. Nie zbliża się przy tym poziomem do najlepszych przykładów powieści w tym stylu takich jak np: „Tengu” czy choćby „Czarny Anioł”. Nie znaczy, że jest to powieść zła. Nic z tych rzeczy. Warsztat Mastertona jest wspaniały i wiadomo, że autor ma swój patent na „zgrabnego horrora”. Jest krwawo, naprawdę brutalnie, dostajemy sporo zwrotów akcji, liczne wątki i wgląd w ciekawą mitologię. Plusem jest też główny bohater, który jest naprawdę interesujący. Z pewnością nie sympatyczny, ale właśnie interesujący. No i jak wspomniałem historia w „Szarym diable” obfituje w liczne wątki, nie tylko horrorowe, ale też obyczajowe czy kryminalne. To niekoniecznie jest plusem, bo książka nie jest długa, więc duża liczba wątków i postaci może powodować uczucie zagubienia i przeładowania. Może autor w ten sposób chciał zaciemnić wrażenie, że historia stworzona jest niemalże z „layoutu”. Niestety niezbyt się to udało. Osobiście im bardziej zagłębiałem się w lekturę, tym bardziej wiedziałem do czego to wszystko zmierza. I to jest największy zarzut, jaki stawiam „Szaremu diabłu”.
Komu więc można polecić książkę. Wbrew pozorom niekoniecznie tym, którzy Mastertona nie czytali. Tym powinno się polecić najlepsze utwory w „klasycznym” mastertonowym stylu. Na pewno też nie polecam „Szarego diabła” czytelnikom, którzy uważają, że Brytyjczyk pisze schematycznie, dostaną tylko potwierdzenie swoich zarzutów. Najbardziej „Szary diabeł” spodoba się ludziom, którzy uwielbiają brutalnego, krwawego, demonologicznego Mastertona, a większość jego klasycznych utworów czytali już po kilka razy i nadal im mało. Takim czytelnikom nie powinno przeszkadzać (a nawet może być plusem), to że wszystko jest aż za nadto znajome . W sumie składniki, z których składa się powieść , choć „do znudzenia” sprawdzone, są naprawdę dobre (choć Pan Graham miewał oczywiście lepsze) i wymieszane są w dobry (choć też do znudzenia sprawdzony) sposób. Z „Szarym diabłem” jest trochę jak z pomidorówką. Niby takie klasyczne, bez polotu i „zawsze tak samo”, ale wiadomo- kto nie lubi od czasu do czasu pomidorówki