Każdy, kto lęka się pierwotnego zła, które to witko-odnóżami swymi (płetwy, macki oraz inne ciekawe łatatajstwa) szoruje po dnach jezior, rzek i oceanów, powinien wiedzieć, że nie tylko w głębinach czyha na niego niebezpieczeństwo.
Pewnego słonecznego lata, kiedy to trzęsienie ziemi pozwala znajdującym się pod powierzchnią oceanów monstrom wydostać się z podwodnego więzienia, plaże przemieniają się w tereny łowieckie, gdzie to człowiek jest ofiarą.
Wiem, wiem. To wstępniak jak z wydania DVD dla głuchoniemych transwestytów, ale na nic lepszego niestety mnie nie stać.
Paradoksalnie, autorów tego filmu również nie stać na dużo więcej. Przygotowując zakąski oraz nałęczowiankę wprost z lodówki (no dobra, oczywiście łatałem browary), zasiadłem wygodnie przed monitorem, oczekując na to, co przyniesie ów seans.
Kiedy już, po pierwszych paru minutach, chłopaki na motorach spotkali swojego Stwórcę, zacząłem podejrzewać, że wielkich rewelacji tutaj nie uświadczę. O jakże się myliłem!! Niestety… nie w tym przypadku.
Postaram się bardziej wyłuszczyć wam, co myślę o tym produkcie. Zacznijmy więc od podstawowych spraw:
UNO: Sam pomysł na film, w którym rekiny czmychają w piasku uważam za zabawny.
SECUNDO: To, że jakiś łoś tworzył efekty specjalne do tego filmu, nie wpływa dobrze na jego odbiór
DREI: Stylizowanie go na komedie bez zabawnych elementów również trąci chałą.
FOUR: Czerpanie z pomysłów klasyków gatunku nie jest rzeczą złą, ale tutaj, aż nazbyt wyraźnie je widać.
Kończąc ten wywód, chciałbym uprzejmie zaznaczyć, iż rozczarowałem się (który to już raz) na produkcji tego typu. Można z łaską oglądnąć, żeby móc opowiadać, jak to straciło się 1,5h życia na coś tak kiepskiego, choć może ktoś inny znajdzie tu więcej pozytywów niż ja.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=AK0Pep4tCwc
Werdykt: