„Pożarci” (Devour) z Jensenem Acklesem (jupi!) to film z gatunku takich, które roboczo nazywam sobie „horrorem familijnym” , ale o tym dlaczego, może na pod koniec recenzji.
Na początek, krótkie streszczenie fabuły, zapewniającej nam niezły punkt wyjścia. Głównego bohatera dręczą wizje i koszmary dotyczące okaleczeń, morderstw i tym podobnych historii. Wokół Jake’a (bo tak nazywa się główny bohater grany przez Jensena) zaczynają się dziać coraz dziwniejsze i mroczniejsze rzeczy. Z czasem okazuje się, że za wszystkim być może stoi dziwna gra online, która wciąga kolejnych graczy, albo też ofiary i sprawia, że mroczne wizje, a często też mroczne zachcianki graczy stają się rzeczywistością. Oczywiście jest gorzej niż w Hamlecie, ale sama gra to tylko przyczynek mający w stosunku do Jake’a znacznie głębszy i mroczniejszy cel.
Początek jest świetny albo co najmniej obiecujący. Dziwne wydarzenia są dziwne i od razu wciągają w akcję, w taki sposób, że bardzo chce się oglądać dalej żeby dowiedzieć się, co tu się dzieje. Groza jest dozowana bardzo subtelnie, nie jest jakoś super krwawo, ale w odpowiednim natężeniu i w odpowiedniej częstotliwości charakterystycznej dla horroru z gatunku mystery. Przyznać należy, że początek akcji i zakreślenie niejasnych ram sytuacji i tajemnicy, w której znaleźli się bohaterowie jest zrobione bardzo…..zaciekawiająco. Dzieje się coś, nie do końca wiadomo co, co skutkuje odpowiednim napięciem i potrafi przykuć do telewizora wraz z co raz dalszym zagłębianiem się bohaterów w próby odkrycia rozwiązana zagadki dziwnych (i krwawych) wydarzeń.
Tytułem plusów dodatnich wymieniłbym jeszcze sprawne aktorstwo. Jensena to w zasadzie przyswajam w każdej formie, a i reszta obsady jakoś niespecjalnie od niego odstaje, Jak na filmy typowo TV-style jest, można spokojnie rzecz, zadowalająco.
Tak zwanym plusem ujemnym może być zakończenie. Trochę nie do końca unosi ciężar oczekiwań związanych z początkiem filmu, jest po pierwsze dość typowe, po drugie nie rozwija w zasadzie świetnego zawiązania akcji, niemniej jednak, mnie jakoś specjalnie nie przeszkadzało bo, po pierwsze, jest bardzo zgodne „z regułami gatunku”, a po B klasowej produkcji telewizyjnej nie oczekiwałem znacznie więcej (choć, w sumie ogólnie dała więcej, niż można z początku oczekiwać, o czym zaraz), a po drugie, było ono w moich ulubionych klimatach (tak, tak już wiecie). Także spoko, ale ostrzec należy, że może nie wszystkim przypaść do gustu.
Minusem dodatnim jest zaś sama jakoś techniczna produkcji, włącznie z efektami. W tym zakresie wszystko jest sooooooooooooo eighties i to w takim niskobudżetowym wydaniu, co może męczyć. Ten minus akurat dla mnie jest o tyle dodatni, że wiadomo, nostalgia mode on, biorąc pod uwagę dekadę, w której się urodziłem i kolejną, w której się wychowałem jeśli chodzi o gust filmowo-horrorowy. Inne roczniki będą musiały przymknąć na to oko.
Jedynym minusem naprawdę ujemnym jest scenariusz, ale nie w kontekście pomysłu na fabułę, czy ogólnego klimatu dziejących się wydarzeń, ale pod kątem poprowadzenia akcji. Świetne budowane napięcie i część filmu zakreślająca ramy opowiadanej tajemnicy są bardo ciekawe i wciągające, a końcówka niezależnie, co o niej nie myśleć, nie bardzo z tego wszystkiego wynika. Gdzieś po drodze scenarzysta jakby pogubił zamysł poprowadzenia wątków do logicznego finału, co prowadzi do sytuacji, w której scenariusz musi się posłużyć tanim chwytem opowiedzenia przez postać, o co tak naprawdę chodziło. Znacie to- coś na zasadzie opowiedzenia przez antagonistę w przedostatniej scenie swojego zamiaru podbicia świata. Wychodzi na to, że, coś jakby zginęło w montażu i mamy świetną zagadkę, mozolnie budowaną przez etap komplikowania tajemnicy, a na końcu twórca pozbawia nas możliwości jej rozwiązania.
Niemniej jednak minus ten, aż tak bardzo nie zaważył na ocenie filmu, to znaczy nadal oceniam go, jako udany. Głównie ze względu na to, że pomysł jest naprawdę dość ciekawy i przez większość filmu, przez którą pomysł ten jest wykorzystany do budowania tajemnicy, jest naprawdę wciągająco i klimatycznie. Można nawet poczuć lekki nastrój lovecraftowski. I jest to o wiele więcej niż można było się spodziewać bo niskobudżetowym horrorze telewizyjnym. Naprawdę sam pomysł i sposób jego poprowadzenia (choć już nie rozwiązania) są więcej niż udane i biją na głowę wiele tandetnych sztampowych blockbusterów.
A dlaczego familijny? No bo to taki horror, w którym nie ma natłoku akcji (zwłaszcza spod znaku, a teraz wyjdź dziecko z pokoju bo będą się kroić maczetą), można by rzec, który toczy się leniwie, ale jego siła polega na wykreowaniu określonego, utrzymywanego przez większość filmu nastroju. Takie filmy, które sprawiają wrażenie, że nie oglądamy „jednej konkretnej akcji” a raczej „przeżywamy przygody bohaterów” bardzo kojarzą mi się właśnie z takim rodzinnym oglądaniem (co tam dziś w TV, o to dobre, horror o Jake’u co ma wizje pochodzące z gry komputerowej). Gdzieś wyczytałem, że Devour to taki „dłuższy odcinek Supernatural”. W sumie się z tym zgadzam, nie tylko przez Jensena. Dodałbym jeszcze, że mnie kojarzy się z „dłuższym odcinkiem Archiwum X” (znów ta nostalgia).
Taki spokojny, klimatyczny horror. Fajny. Choć trochę zmarnowany świetny pomysł na rewelacyjne mistery.