THE MONSTER
–
POTWÓR
Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile osób nagabywalo mnie, bym obejrzał ten film. Było ich tyle, że skrzynka pocztowa próbowała popełnić samobójstwo, a komputer wieszał się jak mógł, byle tylko uniemożliwić mi odczytanie wiadomości.
Chciałbym więc w tym miejscu podziękować tym dwóm (!!) osobom, dzięki którym zaznajomiłem się z tym dziełem. Chociaż prawdę mówiąc, dupy mi to nie urwało.
Z pewnością ucieszlibyście się, gdybym powidział, że film zaczyna się z impetem, że emocji jest co nie miara, a pojedynek ze stworem widniejącym na plakacie trzyma za jaja do samego końca. Niestety tak nie jest.
Ogólnie rzecz biorąc rozchodzi się tu o to, że bardzo, bardzo, ale to bardzo młoda mamusia posiadająca już na oko dziesięcioletnią córeczkę, podróżuje z nią w środku nocy. Pewnie zaszła gdy sama miała tyle co latorośl, innego wyjścia nie widzę.
Wpierw pęka im ogumienie w samochodzie, a sekunde później potrącają zwierzę wyglądające na lisa. Leśny rudzielec, prócz tego że jest martwy, nie wygląda na okaz zdrowia. Na dodatek córeczka znajduje w jego ciele ogromny kieł, który należy do… sami zgadnijcie kogo.
Monstrualnej wielkości, nieco humanoidalna bestia zaczyna rzeź, a jedyne czego się boi to whisky z colą. Albo coś równie groźnego dla zdrowia, aż tak bardzo się nie wgłębiałem.
Pamiętacie, jak na początku wspomniałem o mankamentach tego filmu? No właśnie. Sceny mrożace krew w żyłach są cholernie często przeplątane flashbackami, które wyjawiają problemy rodzinne, a dzieje się to tak nagminnie, że produkcja ta co rusz traci impet.
Innymi słowy, jest sztampowo, czasami nudnawo, a naprawdę dobre wrażenie robi jedynie sam stwór.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: