Jeśli amerykański żołnierz, zamiast dawać popalić skośnookim kitajcom zagrażającym jego ojczyźnie kopuluje z miską ryżu i gra na ukulele to coś tu jest nie tak, nie uważacie?
Jaki to ma związek z recenzowanym tu filmem? Żaden, po prostu chciałem się podzielić z wami moimi porannymi przemyśleniami, nim zacznę pastwić się nad tym wątpliwej jakości dziełem.
Do produkcji tej podszedłem z entuzjazmem, w końcu wyreżyserował ją znany pospólstwu facet, odpowiedzialny między innymi za „Labirynt Fauna”, a na dodatek pamiętam dość szeroko zakrojoną kampanię reklamową tego dzieła.
Przygotowawszy odpowiednią ilość piwek przed seansem z wielką nadzieją odpaliłem film, a pierwsze wrażenia były jak najbardziej pozytywne.
Typek, który składał tajemniczym istotom ofiary z ludzkich zębów został pozbawiony życia, a kilkadziesiąt lat po jego śmierci do domostwa wprowadza się parka z niesamowicie wkurzającym dzieckiem.
Co tu dużo mówić, potwory gustujące w kościach i zębach nieletnich starają się przekonać dzieciaka, że są jej przyjaciółmi i że będą smarować jej nóżki świeżym popiołem oraz czochrać po zakutym łbie jeśli tylko zejdzie do ich mrocznego zakątka.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że dawno już nie widziałem tak wkurwiającego i irytującego bachora. Normalnie miałem ochotę wziąć świecznik i pizgnąć jej przez potylice za każdym razem, gdy robi coś głupiego, a jest tego naprawdę sporo.
O ile pierwsze trzydzieści minut pozytywnie nastraja, to reszta filmu pędzi w dół, zamieniając się w paździerz. Co z tego, że stworki są nieźle animowane, skoro cały początkowy klimat leży na glebie i kwili coś w niezrozumiałym języku.
Jeśli chcecie wystraszyć swoje czteroletnie dzieci, możecie im to zapuścić, w przeciwnym razie szkoda waszego czasu.