BRIDE OF RE-ANIMATOR – NARZECZONA RE-ANIMATORA
Po nadpsuciu sobie kory mózgowej podczas oglądania pierwszej części, przepełniony optymizmem zabrałem się za sequel. Co prawda, jego dziwaczna nazwa nie zapowiadała niczego więcej, niż powielania schematów w celu skoku na kasę, ale tak czy siak, póki nie wgryziesz się w mięso, nie będziesz wiedział jak smakuje.
Nasza parka specjalistów, których hobby jest naśladowanie scenicznych tricków wcześniej opatentowanych przez Jezusa wciąż bawi się w najlepsze łącząc ludzkie kończyny w różne ciekawe formy.
Przekonani, że każda część człowieka (jak również przedstawiciela innego gatunku) jest w stanie funkcjonować sama, postanawiają stworzyć nowe życie wykorzystując budulec pobrany z różnych osób.
Po naprawdę świetnej części pierwszej, przyszła pora na rozczarowanie. Klimat niby ten sam, ale magia obecna w poprzedniej odsłonie uciekła, niczym rozwrzeszczany ministrant z zakrystii, choć pierwsze kilkanaście minut, podczas których dane mi było zobaczyć stwora utworzonego z pięciu palców i oka, skutecznie podtrzymywało nadzieję na porządne kino.
Jest tutaj parę pojebanych scen, które fajnie się ogląda, ale znane powiedzenie traktujące o tym, że sequele powstają przede wszystkim w celu nabicia paru dodatkowych dolców, sprawdza się tutaj znakomicie. Niby nie jest źle, ale zawód pozostał.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: