Ostatnio mam taki fart, że dość często trafiam na filmy o monstrach czających się w lasach. Nie mam oczywiście nic przeciwko, ponieważ moja dziwaczna psychika lubuje się w takich dziełach, nawet jeśli lekko trącą chałą i zakalcem.
W prezentowanej tu opowieści pewien szeryf, który wini się za śmierć dziecka i nie jest już w stanie sypiać z własną żoną nękany przez traumatyczne przeżycia wpada w nielichą kabałę. Otóż pewna dziwaczna bestia nawiedziła jego miasteczko, by zapolować na istoty ciepłokrwiste, takie jak bażanty, kuguary, świnie, psy, króliki, nutrie, lemingi, braminy, a także na ludzi.
Wraz ze swoim wiernym zastępcą odkrywają, że pojawienie się bestii w ich stronach jest spowodowane wycinką lasów i systematycznym pozbawianiem miejsca do życia różnych leśnych stworzeń. Zamiast jednak co sił pędzić do legowiska potworności postanawiają wezwać na pomoc żołnierzy z gwardii i do czasu ich przybycia pozostać przy życiu.
Jak na niskobudżetowy film o leśnych zabójcach prezentuje się to naprawdę pozytywnie. Bohaterowie są przekonujący, choć za dużo jest tu pieprzenia farmazonów dotyczących ratowania życia, więc czasami widz odruchowo będzie przewracał gałami podczas seansu.
Do tego trzeba stwierdzić, że autorzy nie mieli chyba ani kasy ani konkretnego pomysłu by stworzyć przekonującego potwora, który zapadłby w pamięć widzom. Pojawia się on rzadko, jest przeciętnie animowany i jedynymi dobrymi scenami z jego udziałem są te, w których pokazane są jego łapy, stworzone za pomocą praktycznych efektów specjalnych.
Nie zrozumcie mnie źle. Film wciąga i bardzo miło podziwia się zimowe plenerki, choć gdyby autorzy włożyli w niego więcej wysiłku, mogłoby być znacznie lepiej.