MANDRAKE – MANDRAGORA
Długie, mackowate rzeczy mają to do siebie, że cholernie lubią maltretować ludzi, prawda?
Teraz będziecie się wypierać, że nigdy nie widzieliście żadnych posranych japońskich kreskówek z kilkumetrowymi dziwactwami w roli głównej i nie macie pojęcia o czym mówię, tak?
No to idźcie dalej w zaparte.
Tutaj główną rolę monstrum nie odgrywa pomniejsza, lubieżna wersja Cthulhu czy bękart Jego Makaronowej Doskonałości, lecz stwór stworzony z pnączy i korzeni, który o dziwo wygląda całkiem nieźle.
Po tym, jak ekipa badawcza szabrując groby odnajduje w jednym z nich zabytkowy sztylet, będący rodzinną pamiątką finansującego ekspedycję milionera wszystko zaczyna się kompletnie pieprzyć, a niezaznajomieni z potężnymi siłami z zaświatów naukowcy bardzo szybko odwalają kitę.
Powodem, dla którego nachalny krzaczek morduje ludzi jest klątwa, której winni są konkwistadorzy szlachtujący indiańskie plemiona wieki temu i nie mający choćby minimalnego szacunku dla dla dorobku ich kultury.
Fabuła pomimo odcieni sztampowości trzyma niezły poziom, efekty dają radę i co najważniejsze, filmidło nie nudzi, choć pełne jest schematyczności.
Jak tak zacna sztuka udała się twórcom? Za diabły nie wiem, ale nie zmienia to faktu, że był to bardzo miło spędzony czas.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=LB9IuOgKQXo
Werdykt: