Ja nie za bardzo się na tym wyznaję, więc mam nadzieję że wy mnie oświecicie. Co do jasnej cholery azjaci mają z tym jedzeniem??
Nie chodzi mi to o wpieprzanie szarańczy, ciastek z pszczołami czy innych dziwacznych wynalazków, ale o specyficzne ujęcia z bliska w niemalże każdym azjatyckiej produkcji.
Nie wiecie o czym gadam? Chodzi mi o sceny które ukazują ryj kitajca obleśnie szamającego pożywienie, którym z reguły jest makaron.
Jakby mało było takich zagrywek w skośnookich produkcjach, to na dodatek prezentowany tu film jest kolejnym, do bólu ogranym i schematycznym „ghost story”, który wymęczył mnie i zepsuł leniwą niedzielę.
Prawda jest taka że już po godzinie miałem dość, a czekała mnie jeszcze kolejna.
Opowieść jest stereotypowa, tak więc streszczę wam ją w kilku zdaniach. Obiecująca ekipa kręcąca amatorskie horrory dostaje zlecenie, by pojechać do Nagasaki i w ruinach nakręcić coś przerażającego.
I jest przerażająco! Niestety nie dla widza, bo bohaterowie kręcą się po hotelu, gdzie spotykają dziwaczną niewiastę, są świadkami dziwnych zjawisk w ruinach i nawiedzani po powrocie do Tajwanu.
Sztampa i brak polotu wychodzą z tego dzieła niczym karaluchy z pod mojej wanny i choć mnie azjatyckie pseudo horrorki po prostu nudzą, to wasze wrażenie może będą lekko lepsze niż moje, ale to już musicie sprawdzić na własnej skórze.