Jak wiele stworzeń groźnych dla człowieka moglibyście wymienić, gdyby obudzono was w środku nocy i zagrożono spuszczeniem łomotu z wykorzystaniem gumowego kabla? Pewnie na pierwszy ogień poszłyby rekiny, węże, skorpiony, a potem brakłoby wam weny i nad ranem przypominalibyście dojrzałe mango.
Na szczęście, dzięki takim recenzjom jak ta, możecie wzbogacić swą wiedzę i na drugi raz uniknąć przykrych konsekwencji związanych wybiórczą wiedzą… gadam kompletne pierdoły? W takim razie skupmy się na samym filmie.
Wioski rybackie mają to do siebie, że często są nawiedzane przez różne gatunki agresywnych żarłaczy, kryjących się w przybrzeżnych wodach, ale i na lądzie zdarzają się przypadki napaści zwierząt na ludzi. Okazuje się, że coś pożera zwierzęta oraz ludzi, zostawiając jedynie oblepione resztkami mięsa zwłoki, wybitnie trudne do zidentyfikowania przez niewprawne oko laika.
Miejscowy szeryf o aparycji Adonisa oraz przyjezdna, mocno zryta psychicznie pani naukowiec, która nie waha się poświęcić małych kotków do własnych celów, muszą stawić czoło armii zmutowanych, mięsożernych karaczanów, które okazują się odpowiedzialne za masowe mordy.
To, co przez połowę filmu przypomina zwykłą produkcję o malutkich robaczkach, pożerających istoty żywe, zmienia się w „Muchę” Cronenberga, bo jak inaczej wytłumaczyć karalucha skrzyżowanego z kotem, czy człowieka z z żuwaczkami wystającymi z twarzy? To jednak nic, bo tytułowe gniazdo kryje w sobie znacznie potworniejsze rzeczy.
Lubię lekko starawe filmy, tak więc z przyjemnością stwierdzam, że siedziało mi się przy tym naprawdę fajnie. Szkoda tylko, że genetycznie zmodyfikowane maszkary pojawiają się tak późno, ale chyba nie można mieć wszystkiego, co?
Jeśli jeszcze nie zaczęliście się golić, to prawdopodobnie jesteście zbyt młodzi, by docenić taki film, ale jeśli klasyki łykacie równie chętnie, jak pigułki na pobudzenie, to myślę, że się nie zawiedziecie.