Po nielichych perypetiach w części pierwszej, Brigitte czyli czarnowłosa kobitka, która dziabnęła w „miętkie” swoją siostrę, powodując tym samym jej powolny i bolesny zgon tuła się od schronienia do schronienia, unikając zagrożenia, którego tylko ona jest świadoma.
Musicie wiedzieć, że jej siostrunia była w tamtym czasie nieco niedysponowana. Miała ogon, paszczę pełną zębów i nie pałała miłością do bliźniego swego… ani żadnego innego. Po prostu uwielbiała zabijać szarpiąc, tarmosząc oraz wybebeszając, także jej profil psychologiczny zbliżony był do zwykłej kobiety, która ma gorszy dzień.
Jak pamiętacie z poprzedniej części, czarnulka również jest dotknięta likantropią, a jedyną rzeczą, jaka hamuje postęp choroby, jest regularne trucie organizmu wyciągiem z tojadu mordownika, specyficznej i niemalże legendarnej, choć pospolitej rośliny.
Babeczka pod wpływem specyfiku i dużych emocji mdleje na ulicy i budzi się w ośrodku, w którym z pewnością wielu z was kiedyś się znalazło. Jest dokładnie tak jak myślicie, zamknęli ją w klinice zwalczania uzależnień i nie zamierzają wypuścić, a co gorsza choroba postępuje w zastraszającym tempie.
Z pomocą Brigette przychodzi młodziutka rezydentka, której babcia wyleguje się na jednym z wyrek z poparzeniami trzeciego stopnia, obejmującymi całe ciało. Po jakimś czasie los wiąże ją również z jednym z pielęgniarzy, który w zamian za seksualne usługi szprycuje pacjentki narkotykami. Prawdziwy samarytanin, nie ma co.
Gdy hamującego przemianę specyfiku zaczyna brakować, a wilkołak wciąż podąża za dziewczyną chcąc z nią kopulować, musi ona wyrwać się z zamknięcia i zaufać owej dwójce, jeśli chce przeżyć. Jak to się potoczy? Ano całkiem ciekawie.
Druga część „Ginger snaps” jest moim zdaniem znacznie bardziej interesująca niż pierwowzór, choć klimat nie jest już tak groteskowy, ale może to i lepiej, bo nie jest to zwykła kalka bazująca na części pierwszej.
Jest to kolejny film z tej serii który odświeżyłem sobie po latach i podobnie jak poprzednim razem zabawa była przednia. Nic tylko brać piweczko i oglądać.
Jeden komentarz
Wszyscy się tak pastwią nad tym filmem, że w końcu muszę się sam przekonać czy moje miłosierdzie zniesie jego seans.