Miałem marzenie. Marzenie, że dane mi będzie obcować z (pop)kulturowym dziełem, które zaspokoiło by wszystkie moje nastoletnie, geekowskie fetysze. A jakie to fetysze? Pewnie takie, jak wielu innych chłopaków, którzy w roku 2024, gdy piszę te słowa weszli w wiek inżyniera Karwowskiego, mianowcie: pasję do gier fabularnych i planszowych, miłość do horroru (z szczególnym uwzględnieniem Lovecrafta) oraz komiksów, zamiłowanie do absurdalnego, parodystycznego humoru spod znaku „Nagiej Broni” i filmów Mela Brooksa a także sentyment za latami 90-tymi. Pytałem siebie czy takie marzenie ma rację bytu? Czy jest jakaś szansa, że w ogóle może się spełnić? Czy oczekuję zbyt wiele? Te wątpliwości przestały być aktualne w momencie jak wpadł w moje ręce komiks autorstwa Rafała Szłapy (scenariusz i rysunki!) pod tytułem: „Drużyna Ktulu”!
Komiks zaczyna się kapitalną retrospekcją narratora, który zwracając się bezpośrednio do czytelnika wspomina swoje dzieciństwo i młodość oraz początki fascynacji fantastyką oraz grami planszowymi i fabularnymi. Wymienione są wszystkie kultowe pozycje (Magia i Miecz, Kryształy Czasu!). Już sam ten prolog jest nostalgiczny i przezabawny a dalej jest tylko lepiej. Główna część historii bowiem pokazuje nam trójkę już dorosłych przyjaciół, którzy po latach spotykają się by jeszcze zakosztować rozkoszy sesji rpg. Przygody, które w ich czasie przeżywają opowiedziane są tak, jakby działy się naprawdę, a że chłopaki są paczką zgranych, wyluzowanych i nie biorących wszystkiego na poważnie ziomków, to naprawdę jest wesoło!
O! I właśnie napomknąłem o największej zalecie „Drużyny Ktulu”, którą jest cudowny, niesamowicie inteligentny i błyskotliwy humor. W komiksie występują wszystkie rodzaje komizmu: sytuacyjny, postaci i słowny. I wszystkie są w punkt! Postacie i dialogi, które między sobą prowadzą oraz sytuacje, w które się wplątują sprawiały, że co strona naprawdę śmiałem się do rozpuku. Tak, co strona!. Bo drugą zaletą „Drużyny Ktulu” jest częstotliwość żartów. Naprawdę czułem się jakbym obcował z jakąś „spoof comedy” gdzie poza żartami widocznymi od razu, jest pełno dowcipów ukrytych na drugim i trzecim planie oraz „między wierszami”. Mnogość żartów nawet w tak krótkim formacie sprawia, że „Drużyna Ktulu” jest „re-czytalna”.
Dodatkowo komizm jest skrojony pod gusta fanów horrorów oraz „geeków”, co mnie cieszy podwójnie. Liczne nawiązania do popkultury, („MK” na czole kultysty!), gier fabularnych, mythosu (Bóg „Azotot”), czy horrorów w ogólności, bombardują bez mała z każdej strony! Jak dla mnie bomba.
Przy recenzji komiksu powinno się też wspomnieć o rysunkach. Nie ma tu zaskoczenia i piszę to oczywiście w sensie pozytywnym. Rafał Szłapa to profesjonalista, komiksowy weteran i solidna firma, więc wiadomo, że szata graficzna będzie trzymać poziom. Co mi się w niej najbardziej podobało to żywa i jaskrawa obfitująca w półtony kolorystyka, co nie tylko świetnie pasuje do ogólnego klimatu dzieła, ale jest miłą odmianą od przeważających w polskim komiksowie dzieł w czerni i bieli lub monochromatycznych (nie, żebym coś miał do takiej formy). W rysunkach podoba mi się bardzo jeszcze jedna rzecz- ilustracje, gdzie pokazana jest drużyna w całości. W tych ujęciach odczuwa się całą jej „epickość” (cudzysłów zamierzony) a pozycje, jakie chłopaki przyjmują nasuwały mi skojarzenia z Power Rangers, trójką Drombo, a nawet Ginyu Force. Kolejny kapitalny smaczek dla nerdów/geeków mojego pokolenia.
No właśnie… jeśli miałbym pisać o minusach „Drużyny Ktulu” to może nim być pewna hermetyczność dowcipów. Oczywiście dla mnie to żadna wada, ale gdybym wczuł się rolę w obiektywnego recenzenta, to musiałbym napisać, że być może dla części młodszych czytelników wiele (o ile nie większość) żartów może być niezrozumiała. A bez nich „Drużyna Ktulu” sporo traci. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że jakaś mama na dzień dziecka jakiemuś nastoletniemu, rozpoczynającemu przygodę z komiksem, młodzieńcowi zakupi „Drużynę Ktulu” z myślą, że to może jacyś polscy horrorowi Avengersi… i klops. No cóż, z drugiej strony jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo, tak się chyba mówi, prawda? A dzieło Rafała Szłapy to po prostu twór bardzo świadomy, który wie czym miał być i tym jest dokładnie.
Druga wada, to takie sakramentalne w przypadku bardzo dobrych komiksów marudzenie, że dzieło jest po prostu za krótkie. Tylko o ile w większości przypadków jest to szukanie dziury w całym, to tutaj coś jest moim zdaniem bardziej na rzeczy. Bo że „Drużyna Ktulu” jest krótka to jedno, ale dodatkowo jej fabuła składa się z króciutkich, luźno powiązanych ze sobą historyjek, które często kończą się zanim tak naprawdę się rozkręcą. A że, jak napisałem wcześniej, większość pomysłów jest po prostu kapitalna to aż się proszą o rozwinięcie (choćby pijany bóg- „Kroczący między klombami”). Miałem momentami wrażenie, że Rafał Szłapa chce odhaczyć wszystkie swoje świetne żarty „za jednym posiedzeniem” przez co być może nie wszystkie wybrzmiały tak jakby bez problemu mogły. Potencjał mają wszak ogromy. Wiem, że wcześniej napisałem, iż zaletą komiksu jest ilość dowcipów, ale wydaje mi się, że przy niewielkim jej zmniejszeniu komiks niewiele by stracił, zwłaszcza gdyby niektóre pomysły bardziej rozwinąć. A przy tym część żartów można by wykorzystać w kolejnych częściach. Bo będą, prawda? PRAWDA?!
Podsumowując: „Drużyna Ktulu” to komiks, który dał mi tyle nieskrępowanej radochy jak, żaden inny od dłuższego czasu. I jak na początku recenzji napisałem o moim marzeniu, które dzięki „Drużynie Ktulu” się spełniło, tak na końcu muszę wspomnieć, że po lekturze pojawiło się kolejne. O kontynuacji.
ocena: 8/10
autor: GoroM