RAVENOUS – DRAPIEŻCY
Nim opowiem co nieco o tym bardzo fajnym skądinąd filmie, muszę ponarzekać na pewnego patafiana, który to powinien być regularnie chłostany po nerach, gdy tylko przyjdzie mu ochota na komponowaniu muzyki.
Facet posiada dar przeskakiwania od fajnych, klimatycznych, bądź podnoszących tętno motywów do kompletnego pierdolenia nastroju poprzez komponowanie cyrkowych arii.
Wyobraźcie sobie scenę, w której aż kipi od dramatyzmu. Widz jest świadkiem dość ciekawego zwrotu akcji, po którym następuje ucieczka przed śmiertelnym zagrożeniem, przy akompaniamencie muzyki, która klimatem przypomina motyw przewodni z „Benny Hilla”.
Na szczęście to jedyny poważny minus tej produkcji, a reszta prezentuje się o niebo lepiej.
Tchórzliwy żołnierz, który udawał trupa podczas wojny z meksykanami zostaje wysłany na odludzie, by tak dotrwać do końca służby nie wkurwiając przełożonych.
Na miejscu poznaje żołnierzy o takich etykietkach jak ćpun, dowódca, ksiądz oraz alkoholik. Do tego dochodzi parka Indian oraz tajemniczy przybysz, który okazuje się być ludożercą po przejściach.
Skory do pałaszowania ludzkiego mięsa osobnik prowadzi mundurowych do wcześniej odciętej od świata groty, w której zmuszony był wraz z częścią swojej ekipy pożerać towarzyszy.
Na miejscu okazuje się, że pewien ocalały kanibal będzie polował na nich niczym student na zaliczenie.
Na dodatek rośnie on w siłę wraz z każdą pożartą ofiarą i na domiar złego potrafi się regenerować.
Dużym plusem filmu są fajne zwroty akcji, ciekawie napisany scenariusz i dobra gra aktorska.
Film nie nudzi i ostro daje po garach aż do samego końca, tak więc prawdziwie żal, że tuman który pisał ścieżkę dźwiękową mocno spartolił nią całokształt.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=7y6WRfaFCB4
Werdykt: