Pewnie zachodzicie w głowę, czemu recenzuję tutaj ten dość znany skądinąd film, co?
Otóż pewnego dnia, potężnie sponiewierany alkoholem obiecałem sobie jedną może nie aż tak dziwną rzecz.
Mianowicie chodziło o oglądnięcie absolutnie wszystkich filmów, w których wystąpił jeden z moich ulubionych aktorów… Justin Timberlake.
Oczywiście jaja sobie robię, chodzi o Jeffreya Combsa, znanego z trylogii „Re-Animatora” człeka, który z wielką pasją wciela się w różnego rodzaju dziwaków.
Film ten co prawda widziałem gdy byłem sporo młodszy, ale na potrzeby recenzji postanowiłem odświeżyć go sobie wczorajszego wieczora.
Wyobraźcie sobie lekko zdziwaczałego milionera, który zajmuje się budowaniem przerażających parków rozrywki.
Chcąc iść o krok dalej, jego żonka organizuje imprezę w opuszczonym domostwie na tytułowym wzgórzu i sprasza tam zaproszoną przez siebie ekipę.
Mąż strzela foszki, kasuje listę i zaprasza swoich ziomali. Niestety żadna ze zgraj nie dociera do celu, a ich miejsca zajmują nikomu nie znani ludzie.
Początkowa pseudo zabawa zaczyna przekształcać się w jatkę, gdy okazuje się, że szalony doktor który kipnął dziesiątki lat temu wciąż egzystuje w przeklętej fortecy.
Po tych wszystkich latach filmidło wciąż ogląda się bardzo fajnie, a jedynym słabym punktem jest Bridgette Wilson, która już raz przysłowiowo dała dupy mizernie grając Sonye Blade w „Mortal Kombat”.
Ale mimo jej krótkiego, acz denerwującego wystąpienia reszta wciąż trzyma poziom i nadaje się do konsumpcji przy pienistym zimnym browarku.