TASMANIAN DEVILS – DIABŁY TASMAŃSKIE
Nie jestem lekarzem, nigdy nie byłem dobry z biologii, ale czy facet, który z impetem pieprznął o stalagmit roztrzaskując na drobne kawałeczki swój kręgosłup wraz z bebechami nie powinien czasem zemdleć, zamiast „wyginać śmiało ciało”?
Z resztą mało ważne, człowiek na fazie często czepia się pierdół zamiast przejść do konkretów, więc daję sobie na wstrzymanie i przechodzę do rzeczy. W produkcjach tego typu zawsze znajdzie się kilka fajnych nazw czy też osobliwości, które od razu zaszczepią w widzu ciekawość lub spowodują mimowolne uniesienie się brwi.
Tuż pod górą śmierci, a dokładniej w kanionie krwi dochodzi do obudzenia diabelskich sił, które polować będą na fanatyków skakania z klifów.
Wszystko to za sprawą wspomnianego na początku recenzji jegomościa, który nie dość, że nie nagrał się w filmie, to na domiar złego nadziewając się na sterczący kamień obudził ogromne, demoniczne diabły tasmańskie.
Nie jestem przekonany czy aborygeni wierzyli w diabła, ale potwory, które w przeszłości przywoływali przypominają raczej płazy z zębami, zdolnymi rozerwać człowieka na pół, niż wspomniane torbacze.
Zadziwiająco fajnie bawiłem się podziwiając kiepskiej jakości efekty, akcje z przebijającymi policzki gałązkami i karkołomne akcje z helikopterem w roli głównej. Jakieś minusy? Prócz kiepskiego CGI mógłbym właściwie dowalić się jeszcze do mało porywającego plakatu i kilku dłużyzn.
Niby jest to zwykły film o podstarzałych nastolatkach walczących o życie, ale nie jest to takie złe jak może się początkowo wydawać. Jak dla mnie, po dwóch browarkach (choć zaraz zaczynam trzeci).
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=rzq-J_GYe60
Werdykt: