Mam złe doświadczenia jeśli chodzi filmy o czupakabrach. Widziałem jedną produkcję i wystarczy, do tego nie mogę powiedzieć żeby mi się podobało, dlatego po bardzo długim czasie w końcu wybrałem się do sklepu po kratę browarów i zataczając się jak świnia (byłem po kawalerskim kumpla) wesoło potruchtałem do domu, by odpalić sobie recenzowane tu dzieło.
W pierwszej chwili myślałem, że oglądam jakąś brazylijską telenowelę z dreszczykiem, bo sposób kręcenia, a może oświetlenie wybitnie przypominało mi „Konczite w mieście lemingów” czy też „Piętnaście lat w Kuwejcie”, kultowe seriale dla dotkniętych artretyzmem staruszek.
Na szczęście okazało się że jestem w błędzie, a sam film nie jest taki zły jak się tego obawiałem. Do tego krata wypełniona pienistymi trunkami wystarczyła mi jeszcze na całe dwa dni, tak więc żyć nie umierać!
Sam film bazuje na prostym pomyśle:
- Najemnicy łapią stwora.
- Przewożą go do Disneylandu.
- Stwór w trakcie podróży ucieka i masakruje cywili, którzy muszą radzić sobie z zagrożeniem.
Tak się składa, że czupakabra zaczyna grasować na jachcie pasażerskim, a czoła jej stawiają w większej mierze nastolatkowie, ponieważ strzały z liścia i wulgarne wyzwiska sprawdzają się lepiej niż broń palna.
I tak się ludziska ganiają, umierają oraz grają na bandżo. Film miejscami potężnie się dłuży, ale sam potworek wygląda zaskakująco dobrze, choć mam wrażenie że jest to jedyny plus tej produkcji. Co prawda reszta nie jest jakość szczególnie zła, ale tyłka nie urywa, tak więc finalnie rzecz biorąc filmidło ujdzie w tłumie.