BULLET IN THE FACE
„Rozmyślałem nad imieniem dla mojego dziecka. Wybrać właściwe to wielka odpowiedzialność. Jeśli nazwę je Zeus, mogą być problemy ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami, jeśli nazwę go „Brzydal”, to wręcz odwrotnie, a może „Pożar!?” Samo wołanie go wzbudzałoby panikę, co byłoby fajne. Ale nie mogę się doczekać, by nauczyć go dyscypliny, bo jak bez niej, może nauczyć się… dyscypliny”
I tym cytatem z opisywanego tu dzieła, rozpoczynamy kolejną recenzję !
Gdyby nie strach przed dziobatym papieżakiem, za którego często przebierał się mój młodszy brat (kiedyś wam to wytłumaczę), prawdopodobnie nigdy nie zaznajomiłbym się z tym sześcioodcinkowym serialem, który po pierwszym sezonie został zdjęty z przysłowiowej anteny.
Czemu tak się stało? Ja tam mam swoją teorię, którą backhandem zaserwuję wam pod koniec recenzji, ale póki co cisza… nie ma co uprzedzać faktów.
Serialik ten, to bardzo dziwaczna i oparta na absurdalnym humorze opowieść o płatnym mordercy, który podczas napadu na żydowski kantor czy inne badziewie, zabija pewnego policjanta i zostaje postrzelony w ryjek, ze skutkiem niemalże śmiertelnym.
Komendant policji o aparycji blond „Milfa” przeszczepia zbrodniarzowi twarz zdechłego stróża prawa, dzięki czemu ma on pomóc wydziałowi w walce z przestępczością. Jego przybocznym zostaje były partner (prawdopodobnie również seksualny) denata, który nie może się pogodzić z obrotem spraw, ale że praworządny z niego wymoczek, jakoś udaje mu się to przełknąć.
Ich głównym celem jest powstrzymanie mafioza, Johanna Tannhäusera, brawurowo odegranego przez wspaniałego Eddiego Izzarda (czub nie z tej Ziemii), który toczy zażarte boje z innym bandziorem, odtwarzanym przez Erica Robertsa (bratem sławnej Julii Roberts).
Nie brzmi to ciekawie? A żeby was zdziwionko nie chapło! Jest pomysłowo, z przytupem, choć nie bez zgrzytów, bo humor tu prezentowany jest wyjątkowo nierówny. Żeby nie walić ściemy, już mówię o co chodzi.
Taktyka polegająca na uniknięciu ciosu, przez zasłonięcie się nienarodzonym dzieckiem sprawdza się znakomicie, zarówno dla widza, jak i dla pewnej tajemniczej bohaterki, której machinacje wyjdą na jaw wraz z rozwijaniem się fabuły. Z drugiej strony, tym, co może odstraszyć (i prawdopodobnie zaważyło to na przyszłości serialu) jest postać Guntera Voglera, wspomnianego przedtem mordercy.
Choć mówi on po angielsku, to jednak kurewsko twarde, niemieckie zgłoski, głoski oraz rozgłoski potwornie katują ucho widza, a w połączeniu z przypominającym głębie płytkiego rowu głosem i faktem, że gościowi gęba się nie zamyka, daje to koszmarny efekt.
Aha, zapomniałbym również o jego ultra wyrazistej mimice, która potrafi wywołać u nieświadomego petenta skurcz łydek, co chyba jest i tak mniej bolesne, niż podziwianie jego „gry aktorskiej”.
No dobra, rozpisałem się trochę, ale pomimo tej jednej szkaradnej postaci, którą nienawidziłem od samego początku, reszta daje radę i zabawa jest przednia, o ile przymkniecie oko na kilka detali oraz dacie sie ponieść cudownie dziwacznej fabule.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=kzCihqAQ_ro
Werdykt: