THE BEAST OF BRAY ROAD
–
BESTIA Z WISCONSIN
Gdy już w pierwszych minutach filmu zobaczyłem tytułową bestię, ryjek mój, zwany także przez moją żonę kaprawą paszczą przestał szczerzyć się na myśl o miło spędzonym wieczorze.
Jakby tego było mało, domowy kot „wabiący” się Józek zaczął z godną podziwu prędkością rozpieprzać garnki, które jeszcze dzień wcześniej były poza jego zasięgiem.
Po tych zdarzeniach już nikt nie wmówi mi, że filmy nie mają wpływu na nas samych oraz osoby/zwierzęta/robactwo w naszym otoczeniu.
Dobra, przywalam się trochę do tej produkcji przez wzgląd na bardzo kiepskiej jakości ryj wilkołaka, który skutecznie utrudniał mi wczucie się w jej klimat, ale bądź co bądź jest to jedyna poważna wada tego dzieła.
Historia tu przedstawiona pęka od stereotypowych zagrań. W okolicy jakaś bestia morduje ludzi, przybysz z innego miasta będący nowym zastępcą szeryfa bierze sprawy w swoje własne przepakowane łapy, a młoda barmanka z uporem hieny stara się zaciągnąć twardziela do wyrka.
Wszystko to okraszone jest standardowymi i nie wprawiającymi w osłupienie zwrotami akcji, niewielką ilością bebechów oraz pseudoromantycznym wątkiem w tle.
Na szczęście pomimo swej schematyczności filmidło to połyka się na raz i to bez występujących nazajutrz, przykrych dolegliwości.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=s3pKwuY412E
Werdykt:
2 komentarze
Ej, nie może być AŻ TAK źle. 😛 Znaczy… ok, oglądałam to za dzieciaka, ale wtedy mi się podobało^^ Chyba czas odświeżyć.
A Hauer zmiażdżył system jako Bog w Lexxie. Dziwniej nie będzie.^^
Też za dzieciaka mi się podobał, niestety połowa scen jest żenująca, a androidy/klony myślące, że 3-4 osoby wygrają wojnę z ludzmi (o ile zdobędą spluwy) to już inna para kaloszy;)