Dzisiaj recenzja filmu o tyle udanego (w mojej ocenie), co kontrowersyjnego (w sensie , że wiele osób nie podziela mojego uznania), a przede wszystkim ciekawego. To ostatnie z tego powodu, że tak jakby pojawił się nagle i znikąd i miejsca stał się obiektem dość żywych dyskusji, sporo namieszał i w sumie można było spokojnie niczego się po nim nie spodziewać- jako że to oryginalna produkcja Netlflixa, który jak dotąd nie był znany ze szczególnie udanych produkcji filmowych (co innego seriale), a zwłaszcza horrorów- a mimo to zebrał na tyle dużo, na tyle dobrych recenzji, że stał się jakimś tam małym zaskoczeniem w światku horroru. A u mnie to mógłby spokojnie stanąć do wyścigu w cyklu ”horrorów roku”, gdyby nie to, że nie był reklamowany jako horror roku. Mógłby być takim czarnym koniem, gdyby nie to, że w sumie postanowił być po prostu dobrym filmem, zamiast brać udział w pompowaniu baloników. To znaczy twórcy tak o nim postanowili.
Wiem, znowu zaczynam od wniosków, ale doceńcie to- tym którzy nie lubią czytać mojego bełkotu, a chcą się tylko dowiedzieć czy warto (np. ja tak mam ze słuchaniem recenzji Galerii Horror- pozdro ziom!), z pewnością wiele to ułatwi. Ci mogą tu już przestać czytać bowiem wiedzą, że Apostoł to tzw. Dobry Horror, a tych którzy lubią wypociny zapraszam do dalszej lektury.
W Apostole może podobać się wiele rzeczy. Mnie podobało się to jak wiele, w sumie nie odkrywczych motywów, składa się na jedną spójną i w sumie świeżą całość. Motywów, z których każdy z osobna mogłoby służyć odrębnemu filmowy, każde produkcji z innego gatunku.
Film (akcja dzieje się w 1905) opowiada o Thomasie Richardsonie, które siostra wpadła w ręce czy też sidła ponurej społeczności, a w zasadzie sekty. Udaje się zatem na zamieszkaną przez to dziwne społeczeństwo wyspę, celem uratowania dziewczyny. Tam staje się uczestnikiem dziwnych i brutalnych wydarzeń, gdyż społeczność żyjąca na wyspie …..praktykuje dziwne praktyki. Które w końcu okazują się jeszcze bardziej mroczne niż mogłoby się wydawać na początku. Zwłaszcza, że pewnym momencie do gry wchodzi wątek paranormalny. Wydaje się przez chwilę, że okaże się on dominujący i zaważy na rozwoju dramat jaki będzie miał miejsce na wyspie, ale w kluczowym momencie okazuje się, że niekoniecznie. Na końcu jednak pointa znowu miesza trochę w odbiorze historii.
Zanim przejdę do tego jak klimatyczną historię udaje się z tego wszystkiego wycisnąć, najpierw trochę o stronie technicznej. Jest ona o tyle ważna, że została doskonale dopasowana do nastroju historii, uwypuklając go i tworząc z fabułą spójną całość o ściśle określonym wyrazie. I jest po prostu dobra.
Praca kamery, kolorystyka, krajobrazy, ścieżka dźwiękowo- muzyczna, świetnie wydobywa brud, ponurość, ciężki duszny klimat całej historii, mrok, brutalność i „dziwność” ludzi żyjących na wyspie, hermetycznego społeczeństwa i ich brutalnych rytuałów. Służy też temu niespiesznie prowadzona narracja (film trwa coś około dwóch godzin) i chociaż nie wszyscy to lubią, ja uważam, że świetnie to przysłużyło się całej opowieści. Jeśli ma się osiągnąć odpowiedni klimat, często trzeba budować go powoli, zwłaszcza, gdy na początku ma być po prostu chłodno i deszczowo, potem błotniście, brudno, a wreszcie lepko od flaków i krwi. Działa to tak, że zanim jeszcze zrobi się naprawdę gęsto jak w smole, od wiszącego w powietrzu…sam nie wiem jak to nazwać (mrok jest zbyt pojemnym słowem, ale podoba mi się sformułowanie Stephen Kinga z Worka Kości, że wszyscy jesteśmy tylko workiem kości, krwi i śluzu- o taki „koloryt” mroku chodzi)…..już jest ciężko wytrzymać. Przy takim sposobie budowania suspemsi, wystarczy jedna scena by wbić w fotel bo dostaje ona dodatkowego spotęgowania (wiecie, że to lubię- choćby Bone Thomahawk). W całym pokazaniu wyspiarskiej rzeczywistości jest ogrom surowego naturalizmu i gdy już stajemy się widzami finalnego, ponurego teatru brutalnych rytuałów społeczności, całość budowanego nastroju eksploduje podwójnie. Same sceny brutalizmu są przy tym zrealizowane świetnie i same w sobie wystarczyłyby w charakterze strzału między oczy, a są tym mocniejsze, że są poprzedzone budowanie poczucia narastającego szaleństwa.
Sama historia to cudowny miszmasz wielu motywów i nastrojów: brutalnego naturalizmu właśnie a wreszcie naturalnej brutalności, czegoś z lovecrafta, czegoś z wszystkich klasycznych historii o rytuałach, pradawnych bóstwach, czegoś z opowieści o mroku i nienormalności dziwnych, zamkniętych społeczności (to w sumie coś z Kinga), coś z Mastertona (bóstwa właśnie) i czegoś z opowieści o ludzkim szaleństwie.
Nie będę zdradzać, co przeważa w Apostole i o czym tak naprawdę jest historia, bo fajnie to odkrywać samemu, ale tak jak napisałem, wszystkie te motywy świetnie splatają się w jedną, spójną, bardzo klimatyczną, mroczną i brutalną historię z motywem paranormalnym, w której nie wszystko jest takie jak się wydaje. A prawdziwie zło, nie jest tam, gdzie wydaje się, że moglibyśmy się go wcześniej spodziewać. W sumie to opowieść o szaleństwie. Przekonująca. Odpowiednio ciężka.
Nie każdemu może przypaść do gustu, ze względu głównie pewnie, na niespieszną narrację i brak tych wszystkich nowoczesnych horrorowych fajerwerków.
Dla mnie to taka perełka, która pokazuje, że Netlfix zaczyna umieć w horrory.