PLANET RAPTOR – PLANETA RAPTORÓW
To jest właśnie to, co tygryski lubią najbardziej! Podczas pierwszych czterech minut (dosłownie czterech!), oddział marines, mający chronić „jajogłowych” po teleportacji na pewną planetę, w iście spektakularnym stylu gubi dwójkę z nich. Tuż po czwartej minucie pojawia się raptor, który nie dość, że ma chore zatoki i problemy z oddychaniem, to jeszcze za pomocą telekinezy (tak właśnie wyglądają tutaj niedorobione efekty CGI) zaciąga powalonego wcześniej naukowca, w celu skonsumowania go na uboczu.
Już mi się kurwa podoba! Raptory skrobią pazurami o podłoże, niejednokrotnie swą gibkością i realizmem przypominając plastelinowe wyroby z kiosku „Ruchu”. Tego, że ciężko w nie trafić z bliskiej odległości i mają trującą ślinę, chyba dodawać nie muszę. Klimatem przypomina to trochę przeterminowanego „Star Gate’a” z gówniarskimi żartami i drewnianym aktorstwem, choć w obsadzie jakimś cudem zaplątał się Ted Riami, brat dość znanego reżysera.
Podsumowałbym ten film, jako wielki festiwal żenady i badziewia, z kilkoma (niezamierzonymi) zabawnymi scenami. Można go włączyć w tle, żeby sobie leciał, o tak żeby coś huczało.
Na koniec ciekawostka. Wiecie czemu wybrałem akurat azjatycką wersję plakatu? Z dwóch powodów. Po pierwsze, jest rozkosznie tragiczny (ten chamsko dorobiony łeb). Po drugie, byście mogli porównać sobie tę wersję z plakatem „Azteckiego tyranozaura”. Obadajcie.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=d56DeEbuLY0
Werdykt: