HELLRAISER: INFERNO – WYSŁANNIK PIEKIEŁ 5: WROTA PIEKIEŁ
Zapewne brakuje wam recenzji filmów o przygłupich tytułach i jeszcze bardziej skretyniałej fabule, jakie wcześniej były prezentowane na łamach tego bloga. Niestety, nawet taki Bosky przechuj jak ja, potrzebuje trochę odpoczynku od prasowania mózgu gniotami pokroju „Ataku mega karaczanów” czy innego paździerza.
Co mogę rzec o „Inferno”? Kończąc oglądanie piątej części z tej serii, wiedziałem już, że saga zaczyna powoli i konsekwentnie, niczym jurny wąż Uroboros zjadać własny ogon.
Tym razem głównym bohaterem jest pewien detektyw, który poszczycić się może godnym Dody, kurewsko wysokim IQ oraz zamiłowaniem do zdradzania żony i dążenia do celu po trupach. Wdrażając się w szczegóły nowych, makabrycznych morderstw, zaczyna tracić swoje zmysły po zetknięciu się z dobrze znaną fanom serii kosteczką.
Horroru jest tutaj niewiele, choć sama opowieść jest dość interesująca. Mimo to pewien jestem, że gdyby nie była to część sygnowana marką Hellraisera, oglądałoby się ją przyjemniej. Czemu? Bo Cenobitów jest tu jak na lekarstwo, są tłem, które ledwo przebija się przez kryminalną opowiastkę o walniętym detektywie oraz tajemniczym Inżynierze.
Fani serii mogą potraktować to bardziej jako ciekawostkę, aniżeli kolejną część. Tym bardziej, że Cenobici jeszcze NIGDY nie wyglądali tak bezpłciowo i sztampowo, jak w tej odsłonie.
Rzekłem.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: