ZARDOZ
Rok 2293. Uzbrojony w broń palną eksterminator, który przebudziwszy się w wielkiej latającej głowie Boga Zardoza trafia na planetę, gdzie próbuje odnaleźć się w dziwnym, zarówno dla niego jak i dla widza świecie.
Odgrywający tę postać Sean Connery, odziany w kusy, czerwony strój striptizera zajmuje się mordowaniem tych, za którymi nie przepada Zardoz. Jego zadaniem jest także chędożenie kobiet w imię swego Pana i bezbrzeżne posłuszeństwo.
Świat, w którym się znajduje pomimo, że przypomina cukierkowe połączenie wczesnych wieków pełen jest hologramów, okablowania, kieszonkowych zestawów Land Warriora oraz półnagich kobitek.
Nadzorcy tego uniwersum mają także niecodzienny sposób karania winowajców. Gdy ktoś popełni przestępstwo czy wykroczenie, nie zostaje skazany na lanie batem czy robienie szpagatów na czas, ale starzeje się pewną ilość czasu. Sprytne? No ba!
Choć w filmie zbyt wiele się nie dzieje i jest katastrofalnie przekombinowany, ma w sobie coś ciekawego. Jestem jednak zdania, że pomysłodawcy tego dzieła pisali scenariusz pod wpływem ogromnej ilości środków odurzających.
Absurd goni absurd, a widz z coraz większym niedowierzaniem spogląda na perypetie jedynego w swoim rodzaju eksterminatora, który okazuje się być swego rodzaju nadczłowiekiem.
Opowieść jest niesamowicie dziwna i staroszkolnie skonstruowana, ale nie jest to takie złe jak się początkowo wydaje. Trzy piwka powinny wystarczyć by przyswoić materiał, ale dla tych, którzy mają pod ręką zioło (prawdziwe, w żadnym razie syntetyki) zalecałbym kilka buchów na dodatek.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=kbGVIdA3dx0
Werdykt: