Wreszcie nadszedł ten moment, że trzeba nam zmierzyć się z kolejną recenzją z tych tzw. horrorów roku i tym razem dodatkowo z grubej rury, bo będzie o tym z tychże horrorów, co do którego miałem pewne przeczucie, że może wygrać w naszym plebiscycie. Czy tak będzie rzeczywiście, to się jeszcze okaże (wszak przed nami choćby jeszcze The Nun XD), natomiast zrecenzowanie filmu Dziedzictwo będzie z pewnością dla mnie, w pewnym sensie, trudne i to z wielu powodów. Choć po prawdzie dokładnie wiem jak go oceniam i co o nim myślę. Po prostu wiem, że dokładne wyrażenie tego, co o Dziedzictwie myślę, będzie dość męczące. Chyba wolałbym akurat oglądać w tym czasie ten horror jeszcze raz, niż go recenzować, no ale cóż….nie mogę zawieść 4 fanów mojego talentu krytyka filmowego.
Myślę też, że cokolwiek bym o Dziedzictwie nie napisał i jakkolwiek bym tego filmu nie ocenił, będzie to kontrowersyjne. Wnioskuję tak po kilku gównoburzach, w których brałem udział, między innymi na kilku poważnych grupach (pozdro!), na wszelkie tematy dotyczące Dziedzictwa, w tym mój ulubiony, pt: „to nie jest horror!”.
Ciekawe (a może nie?) jest, że film ten wywołał dość różnorodne odczucia u odbiorców. Widzowie horroru oceniali go we wszelkich kategoriach- od „zachwycający”, po „beznadziejny”. Padały opinie, że dawno nie było tak dobrego horroru, ale też takie, że jest po prostu nudny. Często, że zawiódł oczekiwania albo, że dobra jest tylko połowa filmu (i tu też różnie, a że pierwsza, a że druga). Opinie o tym, że Dziedzictwo jest nudne głównie odnosiły się do tego, że to w sumie bardziej dramat.
Za to wśród tak zwanych „fachowych krytyków”, zdania były już mniej podzielone i film zebrał w zasadzie głównie bardzo dobre recenzje. Pisano nawet, że jest duchowym spadkobiercą „Egzorcysty” i „Dziecka Rosmary” A to już jest opinia kalibru Harkonen (nie znającym Hellsinga tłumaczę: to takie poręczne działo przeciwczołgowe).
Powyższe opinie- zarówno te negatywne jak i pozytywne- sprawiły, że moje oczekiwania wobec Dziedzictwa były spore. Równie duże było zaciekawienie. Jego źródłem były nawet nie tyle porównania do Egzorcysty i Dziecka Rosmary (to – z jednej strony- w sumie też, bo to genialne wzorce, ale drugiej strony wiadomo jak to jest z takim porównaniami), ale przede wszystkim, że tak powiem, „rozbieżności opinii w środowisku”. Zwłaszcza te oparte na tym, że Dziedzictwo to w dużej mierze dramat.
Po opiniach o tym, że „to nie może być horror bo to dramat”, którym przeciwstawiano standardowe „nie znasz się, to dramato-horror, nie odróżniasz (sub)gatunków” muszę wyrazić ex catedra opinię, że jest to 100% horror, czystej wody. Rozumiem potrzebę (sub)podziałów gatunkowych, które akurat w horrorze są i wyraźne i uzasadnione. Widzę je jednak bardziej jako odpowiedź na potrzebę określenia „co se mam ochotę dziś obejrzeć”, a nie bazę do budowania jakiejś pogłębionej oceny danego filmu.
Dlatego oceniając Dziedzictwo będę starał odżegnywać się od kategoryzowania Hereditary przez przypinanie mu łatki dramato-horroru, horroro-dramatu, horroru z elementami dramatu itd. W sumie nie wiem, co to znaczy. Chciałbym z tego wszystkiego jednak wyciągnąć i podkreślić jedną pewną refleksję.
W horrorze jest wiele sposobów budowania grozy, jak np. flaki, szok, suspens, tajemnica. Aspekt dramatu jest jednym z nich i to, z jednej strony jednym z trudniejszych. Z drugiej zaś dającym olbrzymie możliwości uzyskania naprawdę przerażającego (w sensie strasznego w kategoriach horrorowych) efektu. Nie sądzę, żeby z tego powodu tworzyło to jakiś szczególnie odrębny rodzaj horroru. Aspket dramatu, jako po prostu jedna z metod straszenia, w wielu przypadkach pozwalał stworzyć filmy co najmniej bardzo dobre, czasem nawet genialne. Horrory, które czerpały z odwoływania się do wątków dramatycznych zajmują jednocześnie znaczną część listy moich ulubionych. Wystarczy wspomnieć „Babbadook”, „Opowieść o dwóch siostrach”, „Egzorcystę (owszem, też), „February”, „Strange Circus”, „Klub samobójców” i tak dalej, i tak dalej.
I o ile inne środki budowania grozy dają efekt bardziej „instant”, oparcie jej na dramacie jest sposobem o wiele wolniejszym. Wymagającym o wiele więcej skupienia, ale pozwalającym osiągnąć wstrząsający efekt. Działa to mniej więcej tak, że zanim pojawią się wątki nadprzyrodzone lub inne charakterystyczne dla horroru, widz wprowadzany jest w nastrój, delikatnie mówiąc przygnębienia, takiego większego ciężaru, sprawiającego, że film odbiera się z pewnym trudem i napięciem emocjonalnym. Stan, w którym chcesz zamknąć oczy i chociaż przez chwilę nie oglądać tego, co się dzieje na ekranie, zanim w ogóle pojawią się elementy czystej grozy, jest stanem, w którym właśnie te elementy czystej grozy można odebrać znacznie mocnej.
Jest to droga bazująca na silnym odwoływaniu się do emocji, w konsekwencji, gdy pojawiają się wątki paranormalne, uderzenie jest podwójne. W kluczowych momentach trudno jest zebrać myśli, czasem nie wiadomo czy faktycznie dzieję się coś nadprzyrodzonego, czy to bohater oszalał, w sumie można się by nad tym zastanowić, ale ciężko, bo samemu się trochę odchodzi od zmysłów.
Tak było w Babadook, tak było w Opowieści o dwóch siostrach, tak jest w końcu w Hereditary.
Jest to też droga wymagająca pewnego rodzaju wrażliwości, żeby nie powiedzieć dojrzałości, u odbiorcy.Trudno pewnie będzie wczuć się w dramat rodzinny, historię o śmierci lub chorobie najbliższych, depresji, czy skrzywionych relacjach matki z córką, komuś kogo aktualnie największym problemem jest np. czy zaprosić tego chłopaka na studniówkę, czy też wydać odłożone kieszonkowe na nowego Fallouta czy Fifę (apropopo, kiedy stanieje nowy Vampyr?XD).
Nie zrozumcie mnie źle, każdy powinien cieszyć się beztroską jak najdłużej może, ale sam pewnie jeszcze parę lat temu niewiele bym się wczuł np. w taki Babadook, żeby nie powiedzieć, że niewiele bym z niego zrozumiał, bo „przez tego irytującego dzieciaka tego filmu się nie da oglądać”. Na szczęście dla moich możliwości oceniania horrorów (czy w ogóle „na szczęście” to już raczej temat na filozoficzną dyskusję) jestem dzisiaj sporo starszy, niż wtedy kiedy bym takich filmów nie rozumiał.
W gruncie rzeczy Hereditary mógłbym nawet zarzucić, że zbyt szybko albo zbyt jednoznacznie ujawnia się z nadprzyrodzą naturą historii. Brakuje tu jeszcze nieco do mojego ulubionego pozostawienia w zawieszeniu i dwuznaczności tego przejścia i miejsca, w którym dramat prowadzący do szaleństwa i wątek nadprzyrodzony z szaleństwa się wyłaniający pozostają w takiej symbiozie, że nie do końca wiadomo z czym mamy do czynienia. Najlepiej zostało to rozegrane w Opowieści o dwóch siostrach, ale co się dziwić. Choćbyś ćwiczył coś 16 godzin na dobę, gdzieś tam jest azjatyckie dziecko, które robi to lepiej.
Niemniej jednak część dramatyczna Dziedzictwa, opowiadająca rodzinną historię, naznaczoną tragedią, a nawet kilkoma, jest świetna, także (a może głównie?) ze względu na fenomenalne aktorstwo. Samej historii nie zdradzę, bo oczywiście Hereditary to ten rodzaj filmu, który należy powoli odkrywać samemu (sama historia jest bardzo dobra, choć widywałem lepsze. Nie ma się jednak do czego przyczepić), natomiast są tu role, szczególnie jedna, za którą ktoś tu powinien dostać jakąś nagrodzę (zeszłoroczny przypadek „Uciekaj” pokazuje, że Akademia otwiera się na horrory, więc może, może…choć oczywiście wiem, że niektórzy napiszą „poprawność polityczna”).
Podsumowując ten przydługi wątek, muszę stwierdzić, że dramat rodzinny ukazany w Dziedzictwie jest rozegrany rewelacyjnie. Przede wszystkim jest mocny i przytłaczający sam w sobie, jest fenomenalnie odegrany przez aktorów, wreszcie- co bardzo ważne- pozostawia niewielkie ślady sugerujące „horrorową”, nadnaturalną część historii. To czyni tą część podwójnie niepokojącą. Czyli tak jak miało być, aby przygotować nas na drugą część Dziedzictwa…….
……a więc czysty horror. Tu nie mogę za wiele zdradzić, w sumie nie powinieniem zdradzać nic bo rozwiązanie historii jest oczywiście jej clou. Powiem tylko dwie rzeczy.
Po pierwsze, jest tu to, co tygryski lubią najbardziej, czyli wskakiwanie wszystkich porozrzucanych po drodze śladów na swoje miejsce w odpowiednim momencie, w konstrukcję działającą jak w zegarku albo jak złożenie Johna Ostermana w Dr Manhattana. Nie jest to, co prawda historia, najwyższego stopnia komplikacji, ale to dobrze, bo jest to horror, a nie film o magikach. Najważniejsze jest to, że pojedyncze ślady i wątki są tu tak zmyślnie rozłożone, że ich złożenie w odpowiednim momencie jest i w sumie zaskoczeniem i daje dużo satysfakcji. Jest to z pewnością film, który powinno się obejrzeć kilkukrotnie. Sam uważam się za człowieka, o uwadze na tyle podzielnej, że mógłbym jednocześnie pisać tą recenzję, oglądać jakiś horror i prowadzić dwie rozmowy telefoniczne, z których jedna byłaby partią szachów na odległość, ale i tak jestem pewien, że Dziedzictwo obejrzę jeszcze raz żeby wyłapać całość historii, a w zasadzie to, jak sygnały zwiastujące koniec, są stopniowo porozrzucane.
Co prawda trzeba zaznaczyć, że w pewnym momencie, w drugiej połowie filmu, wydaje się, że historię wkrada się lekki chaos. Początkowo myślałem, że być może to jest właśnie skutek zbyt wczesnego ujawnienia wątków nadnaturalnych, ale teraz myślę, że jest to zabieg zamierzony. Jest to prawdopodobnie jeszcze jedna z metod wywołania mindfucka (wciąż nie tak dobrze jak w Opowieści o dwóch siostrach, no ale nie można mieć wszystkiego).
Po drugie jest to film w moim ulubionym klimacie (tu nie będę zatem obiektywny), a więc w tym, który- w moje ocenie- ze wszystkich klimatów horrorowych, najlepiej nadaje się do połączenia go z dramatem. Zdradzenie jednak jaki to klimat byłby tak zwanym „major spoiler”, a dla tych co je wypuszczają to wiadomo- jest osobny krąg piekła. Ci co jednak trochę nas czytają już się domyślili, co to za klimat, skoro jest „moim ulubionym”. Tym którzy jednak jeszcze nie wiedzą lekko podpowiem, że nie tylko odróżniam Thelemę od Goecji, ale potrafię coś zaintonować po Enochiańsku, a poza tym wiem, że Lavey i Crowley może i byli niezłymi magami-okultystami, ale nie tak jak John Dee i Ozzy Osbourne. No więc ten mój ulubiony klimat jest wygrany również podręcznikowo. Jest po pierwsze mroczny, po drugie odpowiednio gęsty i last but not least- dozowany odpowiednio stopniowo.
Podsumowując, Dziedzictwo jest horrorem, którym obrał jedną z najtrudniejszych ścieżek straszenia, ale taką, która pozwala osiągnąć jedne z najlepszych efektów w wywoływaniu grozy, poprzez celowanie w warstwę emocjonalną, a nie tanie szokowanie czy jumpscary. Całość unurzał w mrocznym, odpowiednio dozowanym klimacie, obudowującym ciekawą, precyzyjnie skonstruowaną historię. Wszystko to podał w oprawie, w której pierwsze skrzypce odgrywa świetne aktorstwo. Oczywiście ścieżka ta może nie wszystkim się spodobać bo nie jest to wycieczka all inclusive Turcja oferująca atrakcje spod znaku hałasu i światełek, ale bardziej takie, w które należy się na spokojnie wpatrzeć, aby dostrzec ich piękno. To tak jakby komuś tłumaczyć jak tu pięknie Messi z Iniestą podręcznikowo w trzech podaniach rozegrali całą przeciwną drużynę, gdy ten ktoś woli nie sporty zespołowe, tylko te bardziej indywidualne. I te bardziej na nartach.
Ja natomiast jestem fanem Barcelony i to nie niedzielnym tylko od czasów Stoiczkova.
A Dziedzictwo, mimo kilku wad, mnie urzekło. Bo to w sumie horror kompletny.