Bloga prowadzimy, jak każdy bloger, głównie dla nas samych, przy założeniu, że nikt tego nie czyta. Z tego względu nie przykładamy się zbytnio do klarowności wypowiedzi i logiki argumentacji. Niemniej jednak okazuje się czasem, że założenie, o którym wspomniałem nie jest do końca prawdziwe i niekiedy zdarza nam się napisać coś co skutkuje ryzykiem, że ktoś do tego zajrzy. A czasem nawet- tak jak chyba ma to miejsce tym postem- przychodzi nam zabrać tzw. głos w dyskusji.
Nie zamierzamy od tego uciekać (ha,ha). Trudno, nie znamy się (na zasadzie: wiem, 18 filmów o tym zrobiłem), ale się wypowiemy.
„Uciekaj” jest filmem, o którym wszyscy napisali i powiedzieli już wszystko, a nawet jeszcze więcej. Co niestety chyba trochę zaszkodziło jego odbiorowi, zwłaszcza wśród tych, którzy to z tym „wszystkim” zapoznali się przed seansem. Niestety chyba też staliśmy się trochę ofiarami tej sytuacji, ale naprawdę dość trudno było od informacji o „Uciekaj” uciec (ha,ha).
Film był mocno hypeowany, była nawet spora rotacja trailera w mainstreamowej TV, co w przypadku horroru (którym „Uciekaj” nie jest, do kwestii terminologii dojdziemy za chwilę) nie jest rzeczą częstą (ostatni przykład to chyba pierwsza część Conjuring, no jeszcze Split trochę się pokazywał). Fun fact jest taki, że na Rotten Tomatoes „Uciekaj” ma 99% pozytywnych recenzji (jeśli przyjąć założenie, że RT to taki amerykański Filmweb, to co może oznaczać 99% pozytywów? 0_0). Generalnie wszelkie opinie, które poprzedził nieuchronne nadejście filmu zapowiadały coś genialnego.
Piszę o tym trochę tylko czysto z obowiązku kronikarskiego, bo z jednej strony praktycznie wszyscy, którzy mogą powiedzieć cokolwiek o tym filmie, załapali się na wysoko postawioną poprzeczkę oczekiwań, z drugiej zaś to oczywiście bez sensu. Bez sensu jest też dużo innych aspektów często poruszanych przy okazji dyskusji o „Uciekaj”. My postaramy się wystąpić w roli sumienia Króla Juliana i „dotrzemy do nas, że to bez sensu”.
Zatem odwołując się do tych nakręconych oczekiwań albo i nie odwołując, co można powiedzieć o „Uciekaj”? Czy ten film jest genialny? Nie. Czy jest nieudany? Też nie. Czy zawodzi oczekiwania, które można by wobec niego stawiać? W sumie….też nie. Czy jest jakimś głosem na temat rasizmu albo jak chcą inni, „terroru politycznej poprawności”? Z jednej strony, z tym jest jak z masażem stóp czyli jest coś na rzeczy, ale z drugiej strony, jakby się zastanowić to eeeee…jednak chyba też nie. Albo przynajmniej nie w takim bezpośrednim sensie. Ale wczujmy się w rolę.
O fabule nie ma co pisać bo po pierwsze, wszyscy ją znają, po drugie, jest prosta jak budowa maczety, a po trzecie, opiera się w pewnym sensie na odkrywaniu tajemnicy, więc jeśli, o dziwo, ktoś jeszcze nie wie na czym polega zwrot akcji w filmie, no to z tej recenzji nie powinien się tego dowiedzieć.
Wystarczy napisać, że punkt wyjścia akcji jest taki, że pewna dziewczyna wybiera się do domu do rodziców, aby przedstawić im nowego czarnoskórego (oczywiście, wszyscy wiedzą, że należy o tym wspomnieć, ale kwestie poruszę na końcu recenzji) chłopaka. Na miejscu zaś robi się najpierw dziwnie, potem niepokojąco, w końcu niebezpiecznie a w finale krwawo. Wszystko dlatego, że ktoś tu ma, po pierwsze tajemnice, po drugie pewne niecne plany.
No właśnie, tajemnica. Mimo, że „Uciekaj” jest przeważnie wszędzie klasyfikowany jako horror, jest to najbardziej klasyczny, jak to tylko możliwe, thriller, opierający się na odkrywaniu pewnego groźnego sekretu (niektórych bohaterów). A celem każdego thrillera, jak sama nazwa wskazuje tym, którzy znają angielski co najmniej na poziomie Donalda T (naszego, nie amerykańskiego), jest wywoływanie dreszczu emocji.
Trzeba przyznać, że reżyser Jordan Peele, zdecydował się na bardzo mocne zarysowanie atmosfery zagrożenia, z początku jedynie pełzającej, a w końcu wszechogarniającej. Jest to zrobione bardzo sprawnie! I mniemam, że to główne stoi za zachwytami recenzentów. Atmosfera jest zbudowana bowiem tak, że do pewnego momentu niby nie dzieje się nic, a widz ma poczucie, że nasz bohater nie ma już cienia szansy wyjścia z całej sytuacji cało, choć nawet nie do końca wiadomo z jakiej sytuacji i z której strony spodziewać się najgorszego. W pewnym momencie z resztą wydaje się, że najgorszego można się spodziewać z każdej strony. Jeszcze raz trzeba przyznać, że sposób budowania napięcia jest iście mistrzowski, a każda scena przedstawiona w tym celu, jest bezbłędna, trafiona i na miejscu. Mało filmów potrafi tak celnie osiągnąć to co sobie zakładają, w tym przypadku najbardziej jak to możliwe wyeksploatowanie tego, że : „Girl, this is thriller, thriller night, You’re fighting for your life inside a killer Thriller tonight”
I o ile to ostatnie jest oczywiście świetne, taka mała uwaga, że może nawet za bardzo. Reżyser tak bardzo skupił się na wyeksponowaniu atmosfery zagrożenia, że odbywa się kosztem wspomnianej na wstępie tajemnicy. Trudno bowiem czerpać radość z zaskakującego rzucającego o glebę twistu i nagłego odkrycia zagadki przysłowiowej jak to, że „zabija matka!”, gdy od samego początku reżyser rozstawia wielkie znaki ostrzegawcze: jest groźnie, jest groźniej, najgroźniej! Ja bym chciał jednak lekkie przesunięcie akcentów, ale to już ewidentnie rzecz gustu. Po sposobie opowiadania widać, że Jordan Peele całkiem świadomie założył jednak nieco inaczej niż ja bym chciał i zdecydował się na 150% poczucia zagrożenia. Sprawność opowiadania wskazuje, że tak od początku miało być i jeśli ktoś szuka właśnie takiego wylewającego się z ekranu napięcia wynikającego nie tyle z tajemnicy co z czającego się wszędzie niebezpieczeństwa to w „Uciekaj” znajdzie to z pewnością. To niebezpieczeństwo nie jest oczywiście tak do końca pozbawione pewnej tajemniczości (do pewnego momentu), po prostu jest tak mocno zarysowane, że kiedy wreszcie następuje punkt kulminacyjny, nie jest on specjalnie szokujący, gdyż do tej chwili już wszyscy widzowie zadali sobie wszystkie możliwe pytania na temat tego, kto komu, czym i gdzie będzie robił jesień średniowiecza. Nie można się do tego jednak zasadniczo przyczepić, gdyż po pierwsze, jak wskazałem, wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że tak miało być, a po drugie to narastające zagrożenie jest tak groźne, że powstaje z tego prawdziwa groza. Czyli krótko: napięcie jest takie, że „Uciekaj” mógłby być thrillerowym wzorcem z Sevres.
Historia, wokół której ta groza jest budowana, nie jest oczywiście najbardziej oryginalna na świecie (gdzieś już to widzieliśmy), ale jest wystarczająco niesztampowa, aby w tym zakresie filmowi nie dało się postawić też żadnego sensownego (ponad czepialstwo) zarzutu. Dotyczy to zwłaszcza poszczególnych składników, z których akcja jest zbudowana. A to ciekawie poprowadzona kolacja rodzinna, a to jakiś dziwny zjazd rodzinny, a to jakiś wątek hipnozy. Przez większość czasu widz zadaje sobie pytania do czego to wszystko prowadzi. Z pewnością zgadując, często będzie trafiał właściwie, ale mimo wszystko tropy są na tyle pomysłowe, że ciekawość sytuacji utrzymuje się na wystarczająco wysokim (to jest bardzo ) poziomie.
I wszystko to w zasadzie jest wystarczająco satysfakcjonujące, przy czym nie można tu mówić ani o żadnej rewolucji, ani o czymś, czego jeszcze nie widzieliśmy, ani nawet o jakiejś wyjątkowej niespotykanej, wybitnej jakości. Po prostu Jordan Peele miał pomysł na, z jednej strony dość klasyczną, a z drugiej w wielu elementach wystarczająco „własną”, historię. Jednocześnie za zdecydował się ją opowiedzieć w gatunku thriller/mistery (o wiele bardziej thriller niż mystery) i wiedział jak to zrobić. Miał też kilka niezłych pomysłów na poszczególne sceny (kolacja rodzinna, przesłuchanie na policji, czy sceny na przyjęciu ogrodowym, z jedną osobą niepasującą do towarzystwa) W konsekwencji dostajemy dzieło skończone, wysokiej jakości gatunkowej, i choć w sumie „na raz” to jest to raz więcej niż satysfakcjonujący. Można by w sumie przyczepić się do zakończenia, które po etapie budowania poczucia i zagrożenia i tajemnicy, gdy wreszcie następuje twist, podąża ścieżką bieganiny i jatki, niemniej jednak jest to przecież zabieg dość charakterystyczny dla tego gatunku i wierny jego regułom. W ogóle odbiór nie tylko zakończenia, ale i całego filmu ułatwia nastawienie się na kino (wysoko)gatunkowe, bez pretensji do czegoś więcej. A „Uciekaj” niestety stało się trochę ofiarą tych „niewiadomojakich” oczekiwań. Trochę niepotrzebnie.
Choć oczywiście łatwo domyślić się skąd to się bierze. A zatem na koniec wątek (anty) rasistowski.
Tak samo jak sposób eksponowania zagrożenia, jest on w „Uciekaj” nie tylko eksponowany, ale wręcz dość przerysowany, co dla odbioru filmu (przez niektórych) ma swoje reperkusje. I znów- niepotrzebnie. Z jednej strony to przerysowanie pozwala dość jasno i wyraźnie zwrócić uwagę na pewien poważny problem (którego przecież nie można wyczerpująco i precyzyjnie omówić w 1,5 godzinnym thrillerze), z drugiej, imho, w pewien sprawia, że wszelkie zarzuty o jednostronność, łopatologiczność czy nawet „lewackogówność” łatwo odeprzeć.Wyjaśnijmy.
Kwestie rasowe są tu podnoszone co chwila w sposób doskonale punktujący „uroki” bycia ciemnoskórym w świecie białych, a to obiady rodzinne, a to interwencje policji, to postrzeganie fizyczności. Kluczowe dla interpretacji tych wątków jest to, że owy „świat białych” jest zobrazowany nie przez jakichś brutalnych ichniejszych narodowców, ale przez bardzo inteligencką klasę wyższą, która pozornie powinna wolna od rasizmu, zwłaszcza tego hadcorowo niebezpiecznego. Ale na tym właśnie polega problem sygnalizowany w „Uciekaj”. Słowo „pozornie” jest tu właśnie kluczowe, bo pokazuje, że cała poprawność polityczna wskazanej klasy wyższej jest wymuszona, a za wszystkimi „wytrychami” typu „panie władzo, on nie prowadził”, „moim ulubionym sportowcem jest Tiger Woods” i „głosowałem na Obamę” może kryć się coś naprawdę niebezpiecznego. Są to bowiem jedynie zagrywki na pokaz na zewnątrz, albo też dla własnego sumienia, ale w konsekwencji pozwalające sączyć „naskórkowy rasizm” i wszystko co się z nim wiąże, w tym ledwo skrywaną niechęć, protekcjonalizm, obłudę, hipokryzję i inne nieprzyjemne rzeczy, w codzienność, która ostatecznie sprawia, że „tutaj jest jak jest”. Ale nie tylko nasi biali bohaterowie w „Uciekaj” doskonale posługują się pozorami, robi to też nasz główny bohater, który usilnie powtarza, że „nie stało się nic”. I tak sobie wszyscy trwają w zakłamaniu, a na koniec……
Jest to refleksja oczywiście celna, ale nie jest ani specjalnie odkrywacza ani specjalnie głęboka. Nie oszukujmy się, „Uciekaj” to nie Duchy Missisipi, a tym bardziej Zabić drozda (do myślenia nawet bardziej dawały pewne wątki w Zielonej Mili, zwłaszcza książce). A może to tylko ja, z jednej strony sam będąc z dużego miasta i środowisk wykształciuchów, a z drugiej wychowanym w z blokowo-robotniczej dzielnicy miasta raczej robotniczego, miałem okazje zetknąć się (oczywiście z miarą przyłożoną do naszego rodzimego podwórka) z pewnym zjawiskami, na jakie Jordan Peele zwraca uwagę.
No właśnie- zwraca uwagę. Nie dokonuje jednak dalszej analizy, bo nie to jest z resztą jego celem. Zwrócić też należy uwagę, że kaliber alegorii i sposób jej wyolbrzymienia pozwala nawet nie traktować jej nadto poważnie. Proszę spojrzeć jak to się prezentuje „uważajcie bo ci mili sąsiedzi, co to głosują na Obamę tak naprawdę…..” (miałem nie spojlować, ale wiadomo). W związku z tym wszystkim pojawiają się oceny, że z jednej strony albo „Uciekaj” jest wściekłym lewackim atakiem na narodowe wartości, albo, że jest zjadliwą i celną krytyką antyrasistowską, albo że wręcz przeciwnie – histerycznym antyrasistom i durnej politycznej poprawności dostaje się tu bardziej. Niektórzy nawet zaś w ogóle twierdzą, że w filmie jest też sporo komedii.
No i coś w tym jest bo oprócz mocnego przerysowania całego pomysłu morderczych białych z dobrych domów, wszystkie pojedyncze sceny w temacie są wyjątkowo podręcznikowe i wyjątkowo przerysowane, od wspomnianego nadgorliwego policjanta, przez czarną służbę, po kumpla bohatera, który wszędzie widzi rasistowskie zagrożenia z sufitu (sexslaves!), po rasistowskie racjonalizacje białej inteligenckiej rodzinki, brakowało tylko, żeby powiedzieli, że chodzą do kościoła, a ich pastor nie jest murzynem, ani czarnym tylko Afroamerykaninem (gdyby wątek miałby być feministyczny pewnie wspominaliby o parytetach w kopalniach i wnoszeniu szaf na szóste piętro). Stąd przykładanie do „Uciekaj” także i tej dyskusji o społecznej sytuacji czarnoskórych w sposób tak poważnie zacietrzewiony jak niektórzy starają się robić jest też trochę na wyrost. Jordan Peele celnie uderza w pewien problem, ale czyni to (imho) z pewnym dystansem (zamykam oczy i widzę Jordana Peela, który na rzucony mu w twarz zarzut „lewackie gówno” odpowiada „Sexslaves!”). Wszak przed wszystkim oglądamy thriller, więc nie musimy dawać się wciągnąć w dyskusję na zbyt zaangażowanym poziome i łapać się za łby.Wydaje się też, że ze wszystkich zabiegów czynionych przez reżysera zarówno po „czarnej” jak i „białej” stronie wynika, że punktuje on trochę jednych, bardziej drugich, a konsekwencji momentami podsuwa też wniosek, że nie jest tak dobrze jak tłumaczą sobie jedyni i tak źle jak to twierdzą drudzy. Oczywiście, powtórzyć należy, mocno eksponuje poważny, często przemilczany problem, ale podsuwa ustami jednego z oprawców, głos rozsądku cudnie zmutowany na potrzeby horroru: „nie obchodzi mnie jakiego koloru jesteś. Potrzebuje tylko twoich oczu” (ups, jednak spoiler). I oto okazuje się, że nasz bohater jest zdolnym artystą fotografem, choć niektórzy widzą w nim tylko biodra do zamachu kijem golfowym
Zatem tak: mamy film wierny regułom gatunku, ale nie będący kopią żadnego innego obrazu, film dotykający istotnego problemu, ale w sposób jedynie dający podstawę do refleksji, a niekoniecznie stanowiący pogłębioną analizę problemu, a w końcu film świetnie wykorzystujący możliwe środki, ale niekoniecznie wprowadzający do kinematografii grozy jakieś nowe.
I tak należy go postrzegać: dobry pomysł, dobre realizacja, ciekawa narracja, istniejące przesłanie, szczególna atmosfera. I gdyby przy tym odżegnać się od rzutującego na jego postrzeganie uprzedzenia, że ma być „och, ach taki świetny” oraz „Jordan Peele, wow, tak przełomowy głos w temacie rasizmu” (film bowiem nie daje podstaw, żeby w jednym lub drugim oczekiwać czegoś na wyrost) okazuje się, dostajemy thriller, w którym wszystko (i jak piszę wszystko, to mam na myśli wszystko, like wszystkie składniki) jest „jedynie” satysfakcjonujące, w większości ciekawe, a momentami nawet mądre, z w uwzględnieniem oczywiście reguł thrillerowego gatunku, których „Uciekaj” nie stara się nawet przełamywać. I w sumie dobrze.