„Evidence” postanowiłem odpalić po przeczytaniu skrótu fabuły, który moim zdaniem w połączeniu z kategorią przypisaną na horroryonline.pl (slasher) zapowiadał ciekawą mieszankę. Za slasherami nie przepadam, ale historia obiecywała też klimaty spod znaku rozwiązywania zagadki kryminalnej, które z kolei bardzo lubię. Na dodatek można się było spodziewać narracji typu found footage, której też nie jestem entuzjastą, ale tu (sądząc po opisie) wydawała się bardzo trafionym pomysłem.
W czym rzecz? Otóż w tym, że policjanci próbując rozwikłać tajemnicę masowego mordu (bardzo zresztą brutalnego a polegającego między innymi na paleniu żywcem) natrafiają na miejscu zbrodni na nagrania z kamer i telefonów, których autorami prawdopodobnie były ofiary. Brzmi to ciekawie, daje nadzieję na fajne ukazywanie i mylenie tropów a nawet świetnie tłumaczy stylistykę found footage.
Jak to wypadło? W sumie chyba nieźle. Z jednej strony nie ma super pogmatwanej, obfitującej w niesamowite pomysły, zagadki, a z drugiej, pomysł jest zgrabny, trzyma w napięciu i w sumie do końca można próbować zgadywać, kto zabił. Zakończenie też jest niezłe. Powiedzmy, że być może nawet oklepane, ale jednak niosące przesłanie (denne, ale zawsze) i komentujące współczesne zjawiska. Poza tym slasherowe i horrowe aspekty dają radę.
Zabójca na pozór wydaje się typowy i w gruncie rzeczy taki jest (milczący, wielki i bez jakiejkolwiek głębszej historii), ale dodatki do niego, takie jak np. broń-palnik, mają w sobie pewien powiew świeżości. Przyznam, że palenie żywcem niewinnych ofiar podglądane okiem kamery wywołało pewne dreszcze. Konwencja found footage, która też w gruncie rzeczy już jest dość oklepana, w bardziej dynamicznych horrorach (takich właśnie jak slashery) sprawdza się moim zdaniem lepiej niż w powieściach o duchach i innych podobnego typu „klimatycznych” fabułach (potwierdzeniem tej „prawdy” jest np „Rec”). W „Evidence” definitywnie jest wartością dodaną.
Wydaje mi się, że istotą tego, jak ocenić „Evidence” jest to, jakiego słowa użyjemy do określenia składników obrazu. Na pozór pasującym słowem wydaje się słowo „ograne”, ale ja osobiście uważam, że bardziej pasuje „sprawdzone” . Otóż każdy z typowych kryminalno, thrillerowo, horrorowo, founfootagowo slasherowych motywów został tu wykorzystany w sposób, który niesie (jak już wspomniałem) wartość dodaną. Począwszy o takich pierdółek jak kozackie narzędzie zbrodni, przez formę found footage, która w połączeniu z dynamicznymi scenami ucieczki przed mordercą, niesie niezłą dawkę grozy, przez zakończenie, które choć ograne (ale również mogące być zaskoczeniem), nie jest pozbawione pewnych aspiracji socjologicznych.
Sama forma found footage wymaga zresztą osobnego omówienia, gdyż z jednej strony w przypadku „Evidence” w teorii (abstrahując nawet od pozytywnych aspektów, o których wspomniałem) jest bardzo dużą zaletą a z drugiej może lekko rozczarowywać. Otóż pomysł oparcia śledztwa na oglądaniu taśm naprawdę jest ideą, która jest w stanie tchnąć nowego ducha w zgrany już sposób filmowania. Jest to nie tylko logiczne i uzasadniające zmiany kamery i punktów widzenia (które często wypadają bardzo naiwnie i nienaturalnie w innych filmach spod znaku ff, oczywiście za wyjątkiem „The Den”), ale także daje nadzieję na fajne prowadzenie zagadki w stylu „kto zabił” i wrzucania tropów i różnych detali, niejako zmuszających do uważnego oglądania (podobne odczucia nasuwały mi się z resztą przy opisanym przez nas filmie „Devil”-tam był podobny zabieg).
No i tu można powiedzieć, że potencjał nie został wykorzystany w pełni. Przyznam szczerze, że spodziewałem się więcej klimatów „mystery” i większej cech kryminału, no ale suma sumarum, pomysł jest nośny i świeży.
Podsumowując, „Evidence” jest filmem złożonym z ogólnie znanych, sprawdzonych i w sumie niezbyt oryginalnych składników, ale wykorzystuje je (w większości) w pełni i dodatkowo w przemyślany sposób. Więc jeśli wyjściowo przyjmiemy, że każdy ze składników jest przeciętny i przy każdym postawimy dodatkowo plusik za sensowne jego użycie a potem połączymy to wszystko w całość, to okaże się, że tych plusów jest tyle, że wywindują całościową ocenę sporo w górę. Ja byłem usatysfakcjonowany, aczkolwiek na fajerwerki radzę się nie nastawiać.