Zanim przejdę do recenzji właściwej, krótka uwaga porządkowa- recenzowany film o polskim tytule „Lęk” to już drugi opisywany przez nas film o takim tytule, więc nie mylić z poprzednim horrorem pt „Lęk”, dziejącym się w metrze. Tym razem mamy przejaw tzw. polskiej szkoły tłumaczeń i „Lęk”, o którym teraz czytacie, w oryginale nosi złowieszczo brzmiący tytuł „Shrooms” (czytać z przeciągniętym, jak przez ducha dzwoniącego łańcuchami, „Shrooooooooooooooooooms”).
Wybrałem ten film, jak zwykle po dłuższym, do tego momentu bezowocnym, scrollowaniu kolejnych filmów, gdy tylko zobaczyłem, że jest to SLASHER.O.MŁODZIEŻY.PO.GRZYBKACH. Jeśli zatrzymałem się na takim filmie, myśląc „To jest to!” dość łatwo się domyśleć, w jakim nastroju byłem tego wieczoru.
Generalnie oczekiwania w okolicach zera absolutnego. To okazało się jednak zbawienne, bo pozwoliło mi uniknąć uczucia, które towarzyszyło mi po Hellions (zainteresowanych odsyłam do recenzji). Generalnie spodziewałem się ogranych patentów slasherowych o durnej młodzieży oraz tego, że się zrelaksuję po, trzeba przyznać, dość ciężkim dniu.
Otóż nie zawiodłem się i nie zawiodłem się.
Oczywiście uprzedzam, jakbyście się jeszcze nie domyślili po tym, że OMG! SLASHER.O.MŁODZIEŻY.PO.GRZYBKACH, że nie jest to film dobry, o wysokich walorach artystycznych. Na szczęście nie jest aż tak głupi żeby bolały zęby (albo co tam was boli przy tragicznych horrorach).
Generalnie to jest tak, że ekipa jankeskiej młodzieży w składzie: długowłosy stoner, przygłupi, za to ładny mięśniak i parę lasek z zadatkami na final girl, co to niby się lubią, ale okazuje się, że wcale nie, przyjeżdża do Europy w poszukiwaniu wrażeń i ląduje na strasznym, jak mawiał Kaczor Donald, zakuprzu, który tutaj grają błotniste i spowite mgłą lasy Irlandii (sic!), bo jak wiadomo każdej jankeskiej młodzieży w Europie to tylko lasy, gdzie grasują paskudni europejscy wieśniacy, ewentualnie hostele, w których grasują paskudni europejscy wieśniacy. Czyli, jak to z kolei mawiał jeden mój znajomy, tzw. klasyka westernu. Potem jest tak samo klasycznie- bohaterowie opowiadają sobie straszne historie, w tym jedną związaną z miejscową straszną legendą, która podobno ma coś z prawdy (oho), potem dobierają się do siebie itd.
Na szczęście jest to tylko wstęp do akcji, a ta zawiązuje się po wprowadzeniu na scenę tytułowych grzybków, które wg. druidów mają ciekawe właściwości m.in. widzenia przyszłości. Motyw oparcia filmu na grzybkach wydawał się idiotyczny, ale ostatecznie pozwolił nieco wyrwać się z ciasnej konwencji slashera w najoczywistszym wydaniu (czyli amerykańskich nastolatków na wyjazdowej imprezie). Jak już historia znajduje swe oparcie w wizjach bohaterów, mamy przyjemną mieszankę motywów od ghost story, przez klimaty Balir Witch, po klasyczny slasher, nie wiadomo co jest prawdą, co wizją przyszłości, a co „zwykłą” jazdą na fazie. Fazy zaś są zróżnicowane od pokręconych (krowa!) po oparte na owej legendzie opowiedzianej przy ognisku, co do której też do końca nie wiemy czy jest prawdziwa bo raz to bohaterowie są ścigani przez postać, o której ona opowiada, aby potem się okazało, że to kolejny trip. Generalnie jest to przyjemny garniec pełen grzybków i w zasadzie utrzymuje do końca tempo. Całość spina twist, którego z jednej strony można się spodziewać już od połowy filmu, z drugiej mimo wszystko jest bardzo na miejscu i niektórych może też zaskoczyć zważywszy, że przez cały film mamy wszystkiego po trochu.
Summa summarum (brzmi trochę jak nazwa grzybka) jest to klasyczna rozrywka „pod sobotnie piwko” i generalnie się sprawdza przy odpowiednio luźnym do niego podejściu, a że twórcy zastosowali genialny chwyt postawienia sita już na samym wstępie (tytuł, okładka, opis fabuły) to raczej wszystkim, którzy zdecydowali się go włączyć zapewni trochę rozrywki, bo to akurat będą ci w odpowiednim nastroju. Reszta odpadnie na OMG! SLASHER.O.MŁODZIEŻY.PO.GRZYBKACH.