Każdy z nas został kiedyś upieprzony przez osę, bąka, pszczołę czy nawet cholernie wielkiego i wywołującego paniczny lęk szerszenia.
Nikt jednak nie doświadczył tego, co musieli przyjąć, niejako z dobrodziejstwem inwetnarza bohaterowie tego nieco popierzonego, ale zacnego (Lance Henriksen!) filmu o zmutowanych owadach.
Wyobraźcie sobie trio ludzi zajmujących się organizowaniem imprez, które obsługują jedynie dwie osoby. Po prostu jest ich tylko dwójka, „trio” brzmi fajnie więc pozwoliłem sobie użyć tego słowa ok?
Obsługując imprezkę dla emerytów mają nietęgiego pecha, ponieważ wielkie, zmodyfikowane genetycznie, żądlące insekty atakują balangowiczów i tłocząc w ich ciała jad, powodują cholernie szybki rozrost młodych w ciałach ofiar.
Nie trzeba dodawać, że po wykluciu się z ciepłego i wypełnionego krwią pseudokokonu młode są cholernie wielkie i żądne krwi dziewic… no powiedzmy po prostu, że jakiejkolwiek krwi.
Sieka w tym filmie jest zacnych lotów, a efekty stoją na cieszącym oko poziomie, podobnie jak gra aktorska i inne tego typu, mało obchodzące kogoś pierdoły.
Ogląda się to fajnie i w zasadzie nie mam się tu do czego przyczepić.
Owadoidy wyrosłe na szczątkach ofiar są niczego sobie, a akcja wraz z wątkiem romantycznym jest bardzo miło przepleciona i nie wkurza widza podczas chłonięcia fabuły tego dzieła.
Ujdzie to w tłoku? A jakże, tylko pamiętajcie o jednym browarku, który wprowadzi was w odpowiedni nastrój podczas seansu.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=QnYXxqmQc0c
Werdykt: