Będę z wami szczery, nie lubie gościa który reżyserówał „Mordercze kuleczki”, a sam film (widziałem część pierwszą) odrzucił mnie do tego stopnia, że nigdy nie podszedłem do następnych.
Już ktoś mnie kiedyś wyzywał od świń, knurów, odyńców i prosiąt, bo jak ja mogę nie trawić tak wspaniałego dzieła, które wyznaczało standardy, poszerzało horyzonty… bla, bla…bla. Mam to głęboko gdzieś.
Gdy przypadkowo wyczytałem, że Don Coscarelli maczał swe pogięte paluchy w tym filmie, nieco strach mnie obleciał, bo chciałem dzisiaj dla odmiany spędzić czas przy czymś przyjemnym i na Jowisza, tak w rzeczywistości się stało!
Fabuła skupia się na pewnym narkotyku zwanym „Sosem sojowym”, który stymuluje mózg i jednocześnie (taka tam pierdółka) pozwala dostrzec bramy oraz istoty z innych światów.
Jak jednak mawiał Arnold Schwarzenegger „Gdy zbyt długo spoglądasz w otchłań, otchłań spogląda w ciebie, robiąc ci brzydkie rzeczy, na których widok twoja mama wywinęłaby salto „.
W tej materii ciężko jest nie zgodzić się z naszym rodzimym wieszczem, bo choć mózg ćpuna potrafi wywijać niezłe breakdance’y łącznie z telepatią i prekognicją, to sam narkotyk żyje własnym życiem, ma mikroskopijne kolce, włosy… cholera, po prostu jest mało zachęcający.
W olbrzymim skrócie powiem wam, że dwaj główni bohaterowie muszą uratować nasz świat przed zagładą i robią to w iście posrany sposób.
Nie będę zdradzał fabuły, ale wielbiciele „Morderczej opony” zmiksowanej z komediowym Lovecraftem powinni być usatysfakcjonowani.
Co prawda mniej więcej od połowy filmu można zauważyć, że kasa na efekty specjalne kończyła się w zastraszającym tempie, ale nie ma co narzekać, bo multum głupawych scen pozytywnie wpływa na odbiór tego dzieła.