Cthulhu… to słowo ma w sobie moc, którą ciężko jest wytłumaczyć słowami i mam dziwne wrażenie, że co poniektórzy z was zgodzą się ze mną w tym względzie. Gadam o tym dlatego, że za każdym razem gdy widzę cokolwiek związanego z Lovecraftem, od razu rzucam wszystko i zabieram się za oglądanie, uprzednio otwierając zimne piweczko.
Kilka dni temu przeglądałem sobie beztrosko strony dla fanatyków ogrodnictwa i przypadkowo natrafiłem na recenzowaną tu produkcję, o której o dziwo wcześniej nie słyszałem. Miałem już w czubie, bo trochę tego dnia wychlałem, dlatego nie zraziłem się nawet negatywnymi komentarzami na forach filmowych. Niestety, ludziska którzy zarzucali filmowi kiepski scenariusz mieli racje.
Pewien słynny w swym rodzimym mieście gej, który piastuje stanowisko dyrektora daleko od domu wraca na stare śmieci, by uczcić pamięć swej zmarłej matki. Rodzinę ma facet wybitnie dziwną, ponieważ ojciec prowadzi kościół Dagona, jednego z Wielkich Przedwiecznych, który w zamian za przerażające ofiary z ludzi opiekuje się swymi wiernymi.
Wraz z pewnym kryptogejem, który jest jednocześnie jego miłością z czasów dzieciństwa, kiedy to razem masturbowali się pod mostem postanawia odkryć tajemnicę kultu oraz dowiedzieć się, dlaczego jego osoba jest tak ważna dla mrocznego bractwa.
Produkcja ta dłuży się niemiłosiernie i choć nie ma tu wiele zawiłości fabularnych, to typowych „zapchajdziur” jest tutaj naprawdę sporo, a do tego, pomimo że Lovecraftowski klimat jest dosyć dobrze wyczuwalny, to mistyczna aura ginie gdzieś pośród niepotrzebnych, jakby dodanych na siłę scen. Szkoda, bo dzieło to potencjał bez wątpienia miało.
Jeden komentarz
Jak na pierwszy epizod serii, który powinien wzbudzić zainteresowanie potencjalnych widzów to wypada słabo. Jak dla mnie to jest typowy horrorek, których teraz cała masa zalewa wszystkie serwisy VOD, czy rynek tanich dvd. No kompletnie nic ten odcinek nie ma do zaoferowania. I pamiętam, jak bardzo byłem nim rozczarowany oglądając go pierwszy raz jakieś 8 lat temu.