Gdybym wiedział, że przyjdzie mi oglądać pseudo brazylijską telenowelę, okraszoną kalającą ludzką godność muzyką i kilkoma przypadkowo rozrzuconymi, odciętymi członkami, to prawdopodobnie od razu potraktowałbym się czteropaczkiem i doprawił jakimś regionalnym specyfikiem, by nie czuć aż tak wielkiego zażenowania.
Odpalając ten chłam spodziewałem się choć trochę rozerwać, podziwiając amatorskie efekty Gore, wesołe rozbryzgi krwi dowolnego koloru i cycki, które od czasu do czasu urozmaiciłyby nieco spektakl tandetnej przemocy.
Co otrzymałem? Pozbawiony większego sensu zlepek scen, który ma to niby udawać nie aż tak skomplikowaną, lecz zapewniającą solidną porcję rozrywki produkcję. Prawda jest taka, że ta kaszanka nie posiada żadnych walorów artystycznych, a sam koncept fabularny ssie… i to niemiłosiernie.
Pierwsze skrzypce gra tu żyjący od ponad pół wieku i pełniący role szefa kuchni okultysta, którego specjalnością są mięsne posiłki z prawdziwego zdarzenia. W czym tkwi haczyk? W tym, że nasz bohater jest kanibalem i do tego karmi swych klientów mięsem zamordowanych ludzi.
Oprócz zwykłego stołowania, w jego knajpie odbywają się dzikie pląsy pełne mało urodziwych, roznegliżowanych kobitek, a koszmarna kakofonia wyjąca w tle, wcale nie poprawia ogólnego wrażenia.
Azog, tytułowy mroczny kultysta to nie byle kto. Oprócz znajomości kulinariów, pochwalić się może zwiewną, Hawajską koszulą, zacnym wąsem oraz umiejętnością duszenia wrogów mocą, podpatrzoną u Jedi.
Jeśli chcecie znać więcej szczegółów, to muszę was rozczarować. Starałem się jak mogłem, by jak najdokładniej przyswoić sobie fabułę, ale za diabły wszelakie nie mogłem zmusić się do dogłębnej analizy tego paździerza i nie wstyd mi się do tego przyznać.
Nie zdarza mi się to często, ale choć nie ominąłem żadnej sceny i z dziką zawziętością wpatrywałem się w ekran, to całokształt odepchnął mnie od siebie z taką mocą, że do teraz czuję zbliżające się wymioty. Koszmar moi państwo… mdły i capiący odchodami koszmar.