Kojarzycie Rudolfa Martina? Ja muszę przyznać, że widziałem go może w trzech filmach (między innymi w produkcji o Hienołakach) i choć aktorem wybitnym z pewnością nie jest, to do grania ponurych i niesympatycznych gości nadaje się bardzo dobrze.
Znam ten film od dawna i lubię go sobie co roczek, dwa odświeżyć, bo ma on jedną niezaprzeczalną zaletę: jest po prostu cholernie przyjemny i nie popada w efekciarstwo… to dwie zalety… ale jest ich więcej!
Jak sami mogliście się domyślić po tytule, przedstawione są tu perypetie Vlada zwanego przez przyjaciół „kurzą łapką”. Wszystko to przez dziwaczny chód spowodowany przez płaskostopie i brak wkładek w butach. Dobra, kończę październikowe dowcipaski i przechodzę do rzeczy.
Po śmierci swego ojca, młody Vlad wraz z bratem Radu zostaje porwany przez wyznawców Allaha. Sułtan którego imienia zapomniałem, a nie chce mi się go googlować trzyma ich tam kilka lat, lecz później Vlad zostaje wypuszczony i natychmiast po opuszczeniu muzułmańskiego grajdołka leci do króla Węgier.
Tam uzyskuje finanse, za które może zapłacić wojakom i wrócić na tron Rumunii, co też czyni po uprzednim zaszlachtowaniu spasionego księcia. Z podróży do Węgier przywozi również żonkę, która nie podejrzewa jaką bestią jest jej facet.
Ukazane są jego wojny z islamistami, pertraktacje z kapłanami, czasem jakaś bitka i imprezy na zamku. Choć w 99% procentach filmu nie ma żadnych motywów paranormalnych, to całkiem fajnie wytłumaczono dlaczego nie lubi światła słonecznego itp
Film ten był zdaje się produkowany dla potrzeb telewizji, ale wyszedł on zaskakująco dobrze i czas przy nim spędzony z pewnością nie będzie zmarnowany. Klnę się na świętego Bakłażana!