Yeti: Klątwa śnieżnego demona (w necie występuje też pod tytułem znacznie lepiej oddającym charakter produkcji czyli Yeti: Mordercza stopa) to typowy monster movie będący kinem klasy oznaczonej literką tak mniej więcej ze środka alfabetu.
Oddajmy głos Marianowi Paździochowi: „Wszelkie produkcje kina grozy, w których główną rolę odgrywają zmutowane zwierzęta typu wąż, pszczoła, małpa to jest przeznaczone dla niedorozwiniętych młodych ludzi albo starych debili. To są stare, zgrane numery z przełomu lat 60 i 70. Wyjątkowe gówno, nudne, nudne, głupie i niestraszne” .
Fani kinowych produkcji o przynajmniej przyzwoitym poziomie realizacji zostali ostrzeżeni i w tym miejscu mogą przestać czytać. Natomiast tzw. koneserzy takiego kina, co to od razu jest przeznaczane wyłącznie do dystrybucji DVD, filmów półamatorskich, w których pieniędzy starczyło na 30 sekund animacji potwora następnie powielanych metodą copy-paste we wszystkich scenach z jego udziałem, raczej powinni się tym filmem zainteresować. Na tle innych filmów z tego gatunku, którego wzorcowym, a jednocześnie ostatecznym przykładem są filmy typu „Mega Pirania” lub „Megapyton kontra Gatoroid”, „Yeti” prezentuje się więcej niż przyzwoicie.
Wszystko jest tu ciut (a nawet momentami duży ciut) lepsze niż można byłoby się spodziewać wnioskując z charakteru produkcji.
Najłatwiej jest napisać o tytułowym potworze. Jest on zrobiony całkiem znośnie (oczywiście z poprawką na to, że to niskobudżetowa produkcja TV/DVD) zarówno w (dosłownie kilku) scenach CGI jak i wtedy, gdy podziwiamy jakiegoś aktora męczącego się w gumowym, włochatym stroju. Co więcej twórcy postanowili nie epatować samym potworem, jest dozowany stopniowo, a w zasadzie cała zabawa w ganianego zaczyna się sporo później niż połowa filmu, co w mojej ocenie jest bardzo sensownym zabiegiem.
Ponieważ rzecz się dzieje po kraksie samolotu w Himalajach, pierwsze 65% filmu stanowią- całkiem niespodziewane w tego typu filmie i stanowiące bardzo pozytywne zaskoczenie, nie tylko, co do faktu wystąpienia ale także poruszanych zagadnień i ich mnogości- sceny dotyczące radzenia sobie z biologiczno-klimatyczno-międzyludzkimi aspektami sytuacji. Jest narastające napięcie między bohaterami, kłótnie, dylematy (jeść zwłoki?), pomysły na wyjście z sytuacji (idziemy czy czekamy na pomoc?), karkołomne pomysły (palić wrak?), próby polowania, czy hardcorowe metody survivalowe (usztywnianie złamanej kończyny urwaną ręką kolegi). Niektóre sceny są naprawdę sensowne (jak na ten gatunek) i pomysłowe (scena z flarą!). Przez chwilę nawet miałem refleksję, że twórcy nie tylko z uwagą obejrzeli Cube 1 (relacje w obliczu zagrożenia), ale nawet czytali Edgara Alana Poe (Przygody Artura Gordona Pyma), ale potem doszedłem do wniosku, że może po prostu nie są kompletnymi idiotami i nie mają widzów za tego, kogo ma ich Marian Paździoch.
Nie zrozumcie mnie źle (dobrze?) nadal jest to film zły. Ale jeśli jesteś z tych widzów, którzy nie uważają, że filmów z gatunku tych, co to lądują w koszach w supermarketach za 2,99, są dołączane wyłącznie za darmo do gazet, puszczane są w autokarach na wycieczkach Turcja All Inclusive, lecą w TV na jakichś Sci-fi Channel albo korzystają ze staromodnego sposobu dystrybucji via bagażnik tarpana na giełdzie elektronicznej, nie powinno się w ogóle kręcić, to możesz spokojnie obejrzeć bo jest to jeden z przyjemniejszych (tj. w miarę znośnych) przykładów tego typu kina.
http://horroryonline.pl/film/yeti-zabojcza-stopa-yeti-curse-of-the-snow-demon-2008/1159