Mówiłem wam kiedyś jak bardzo nienawidzę francuskiego języka?
Normalnie kiszka stolcowa cofa mi się aż do nadnercza gdy tylko pierwsze słowa docierają do mojego mózgu, a im dłużej się w to wsłuchuję tym spustoszenia organizmu są gorsze.
Domyślacie się zapewne, że tutaj musiałem nieco wycierpieć i macie rację.
Na szczęście film zaczął się na tyle ciekawie, że oślizgły język zszedł na dalszy plan, a ja wraz z moim wiernym sześciopaczkiem chłonąłem zaprezentowaną w nim historię.
Wyobraźcie sobie olbrzymią firmę, która zajmuje się produkcją nawozu.
Gdy po wielu latach babrania się w odchodach interes przestaje się kręcić, szefu wpada na pomysł, by urozmaicić mieszankę czymś paskudnym…
Ofiarą eksperymentu pada Matka Natura oraz jej wesoła dzieciarnia w postaci łosi, karibu, dzików, prosiąt, szczeniaczków, łososi, okoni, mintajów, chrząszczy, borsuków, królików, bobrów, wilków i czego tam jeszcze chcecie.
Ale przede wszystkim dzików.
To właśnie one wpadając w morderczy szał zaczynają żerować na ludziach. Jedynymi osobami, które mogą je powstrzymać są winni ekologicznej zapaści właściciele firmy oraz ich dzieciątka.
Co by nie mówić, pierwsze 30 minut pozytywnie mnie nastroiło, ale im dalej tym… ciemniej.
Mroki panujące w drugiej części filmu skutecznie odbierały mi chęci do oglądania, a piwko zaczęło spektakularnie szybko znikać z puszek.
Koniec końców nie było źle, ale jakoś szczególnie mnie to nie porwało. A szkoda, bo zapowiadało się nieźle.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=g6yk0-dgeh0
Werdykt: